Wzmożona aktywność tureckich służb pod rosyjską ambasadą w Stambule świadczy o tym, że relacje pomiędzy Moskwą a Ankarą wróciły do stanu sprzed kilku lat, gdy najpierw zestrzelono rosyjski bombowiec (w listopadzie 2015 roku), a następnie został zamordowany ambasador Rosji w Stambule (w grudniu 2016 roku).
Od kilku dni wszystkie rosyjskie placówki dyplomatyczne są otoczone i chronione przez elitarne jednostki tureckiej policji. W niedzielę rosyjskie media poinformowały, że do mieszkań kilku dziennikarzy tureckiej filii Sputnika, kremlowskiej tuby propagandowej, wdarli się nieznani protestujący i zaczęli ich wyzywać od zdrajców. Następnie trzech dziennikarzy oraz redaktor naczelny Sputnika zostało zatrzymanych i przesłuchanych. Interweniować musiał nawet szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow, który osobiście zadzwonił do swojego tureckiego odpowiednika.
Wszystko przez czwartkowy atak syryjskich sił powietrznych na pozycję wspieranych przez Turcję rebeliantów w prowincji Idlib. Zginęło wtedy 33 żołnierzy tureckich, których pogrzeby odbyły się w sobotę. W odwecie tureckich sił zginęło z kolei 48 żołnierzy armii wspieranego przez Rosję Baszara Asada.
– Otwarcie zapytałem Putina: co tam robisz? Jeżeli chcecie stworzyć bazę, twórzcie, ale zejdź nam z drogi – przemawiał w sobotę turecki przywódca Recep Erdogan relacjonując swoją piątkową rozmowę telefoniczną z gospodarzem Kremla. Politycy spotkają się w czwartek w Moskwie, dokąd Erdogan udaje się z niezaplanowaną wcześniej jednodniową wizytą.
W poniedziałek Damaszek poinformował o zamknięciu przestrzeni powietrznej nad północno-zachodnią Syrią, gdzie od grudnia prowadzi operację. A to oznacza, że armia Asada będzie zestrzeliwała każdy samolot, który wleci do tej przestrzeni. Oliwy do ognia dolała Moskwa, która tuż po tym poinformowała, że „nie gwarantuje bezpieczeństwa" tureckiemu lotnictwu na syryjskim niebie.