Zgodnie z nimi od 2014 roku prezydent będzie wybierany bezpośrednio na pięcioletnią kadencję (obecnie kadencja trwa siedem lat), a wybory parlamentarne odbywać się będą co cztery lata, a nie jak obecnie – co pięć.

Rzadko kiedy referenda wywołują takie emocje jak to wczorajsze. Inicjatorką zmian konstytucyjnych była rządząca Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) wywodząca się z ruchu islamskiego. Pakiet poprawek przyjęła już cztery miesiące temu, kiedy to nie mogła przeforsować w parlamencie swojego kandydata na prezydenta Abdullaha Güla. Świeckie i wojskowe elity blokowały wybór obawiając się, że Gül, były islamista, będzie starał się podważyć konstytucyjny rozdział religii i państwa. Tygodnie kryzysu politycznego i manifestacji na ulicach tureckich miast zakończyła dopiero decyzja o przyśpieszonych wyborach parlamentarnych. W lipcu AKP odniosła miażdżące zwycięstwo, które pozwoliło jej gładko wybrać Güla na 11. prezydenta Turcji.

Z planów zmian w konstytucji jednak nie zrezygnowała. Premier Recep Tayyip Erdogan argumentował, że poprawki wzmocnią demokrację w kraju, który od 40 lat zgłasza aspiracje do Unii Europejskiej. Jednak plan AKP wymagał drobnej manipulacji. Proponowane jeszcze w maju zmiany miały bowiem dotyczyć wyboru 11. prezydenta Turcji. Abdullah Gül miałby zatem 40 dni, aby starać się o reelekcję w wyborach. Dlatego w zeszły wtorek parlamentarzyści rzutem na taśmę zmienili zapisy mówiące o 11. prezydencie. Opozycja podniosła alarm i wezwała do bojkotu referendum lub głosowania przeciw. Przeciwnicy referendum twierdzili też, że przeprowadzanie głosowania nad kilkoma artykułami konstytucji, w czasie gdy trwają prace nad nowym projektem całej ustawy zasadniczej, to wyrzucanie pieniędzy podatników w błoto.