Kosowo tęskni za wolnością

Albańczycy w Kosowie nie chcą dłużej czekać na niepodległość. – Czas negocjacji się skończył – mówi lider Kosowa Hashim Thaci

Publikacja: 09.12.2007 19:20

Gdy patrzy się na uśmiechniętych młodych Albańczyków, myśl o bałkańskiej beczce prochu wydaje się ni

Gdy patrzy się na uśmiechniętych młodych Albańczyków, myśl o bałkańskiej beczce prochu wydaje się nierealna. Na zdjęciu: orszak weselny w Prisztinie pod sztandarem albańskim

Foto: Fotorzepa, BS Bartek Sadowski

– Ludzie są zmęczeni. Jak długo można żyć w stanie zawieszenia? W pseudopaństwie, w którym tak naprawdę rząd nie rządzi, tylko słucha międzynarodowych organizacji? Czekaliśmy osiem lat i wystarczy – mówi Nora Ahmedaj, trzydziestokilkuletnia Albanka pracująca dla jednej z ONZ-owskich instytucji.

Siedząc w jednej z kafejek Prisztiny nad poranną niedzielną kawą, przegląda gazety. Międzynarodowi negocjatorzy przyznali, że dalsze rozmowy między Kosowem a Serbią, które do 10. grudnia dawały szanse na kompromis, nie mają sensu – żadna ze stron nie zmieniła swego stanowiska. Popierany przez Rosję Belgrad nie chce słyszeć o niepodległości Kosowa. Premier Serbii Vojislav Kosztunica ostrzega, że ogłoszenie niepodległości będzie „eksperymentem z nieprzewidywalnymi konsekwencjami“.

A jednak Nora Ahmedaj, podobnie jak inni Albańczycy w Kosowie, wie, że już niedługo status Kosowa się zmieni. Rząd ogłosi deklarację niepodległości, uzgadniając to ze Stanami Zjednoczonymi i Unią Europejską, a Kosowo stanie się jednym z europejskich państw. I wiąże z tym duże nadzieje.

Trudno oczekiwać, że stanie się cud. Nie wierzę, że Prisztina, teraz tonąca wieczorem w ciemnościach, nagle rozjarzy się światłami. Ale mam nadzieję, że wreszcie ruszą fabryki i napłyną inwestycje – uśmiecha się Nora Ahmedaj.

Kiedy pyta się Albańczyków w Kosowie, czego spodziewają się po niepodległości, najczęściej słyszy się to samo: ekonomicznego rozwoju.

Kosowo, będące formalnie częścią Serbii, od 1999 roku międzynarodowy protektorat pod administracją ONZ, to jeden z najuboższych regionów Europy. W samej Prisztinie tej biedy tak bardzo nie widać. Obok zaniedbanych domów i cuchnących podwórek pełno tu kuszących tandetnym blichtrem sklepów zapchanych towarami, które często są podróbką znanych marek. Na brak klientów nie mogą narzekać czynne całą noc bary i fast foody.

– W Prisztinie nie jest źle. Dużo osób pracuje dla międzynarodowych instytucji. Zasada jest taka: jeśli chociaż jeden członek rodziny ma taką pracę, to nawet jego dalecy krewni żyją dobrze. Bo u nas rodzina zawsze trzyma się razem – mówi Shgipe Ramadani, pracownica socjalna. – Ale w innych miastach ludzie muszą żyć z zasiłku wynoszącego 60 euro miesięcznie. A na wsi panuje nędza.

Trudno się dziwić, że większość Albańczyków mimo wszystko chce, by międzynarodowe instytucje były nadal obecne w Kosowie. Tak będzie, nawet gdy Kosowo uzyska status niepodległego państwa – na pewno zostanie tu KFOR, czyli siły międzynarodowe pod auspicjami NATO. Będą rozlokowane w serbskich enklawach, pozostaną na straży kilkusetletnich prawosławnych monastyrów.

– Niepokoje na tle etnicznym są możliwe. Nikt nie może wykluczyć takiego scenariusza, wiele zależy od polityków, którzy mogą wzniecić iskrę, z której powstanie pożar – przyznaje Bashmir Dzernaj, kosowski politolog. – Ale nikt przecież nie chce wojny.

Nikt nie chce wojny – takie zdanie prędzej czy później pada w rozmowie z Albańczykami z Kosowa, gdy mówi się o tym, co stanie się po deklaracji niepodległości. Gdy patrzy się na uśmiechniętych młodych ludzi bawiących się w klubach Prisztiny, myśl o bałkańskiej beczce prochu wydaje się nierealna. Wszystko jest jak w podobnych miejscach w Europie, tylko biedniej, a obok zachodnich drinków pije się rakiję.

Ale nawet tam, w tej na pozór kosmopolitycznej scenerii, widać, że konflikty na tle etnicznym są tylko uśpione – żaden serbski didżej nie przestąpi progu klubu, w którym bywają młodzi Albańczycy.

– Czy mam przyjaciół Serbów? Ależ ja nie znam żadnych Serbów – mówi chłodno albańska studentka spotkana w jednym z lokali. W 2-milionowym Kosowie Albańczycy i Serbowie – a jest ich tu 100 tysięcy, może nawet 200 – żyją w dwóch odrębnych światach.

Symbolem tych podziałów jest Kosowska Mitrowica, położona na północy Kosowa miejscowość podzielona przez rzekę na dwie części; albańską i serbską. Różni je wszystko. W tym samym mieście Serbowie otrzymują pensję w dinarach wypłacaną przez Belgrad, a Albańczycy zarabiają euro. Ci pierwsi mają komórki serbskiego operatora, drudzy korzystają z sieci operatora z Monako. I nikt, jeśli nie musi, nie przekroczy mostu.

– Ludzie są zmęczeni. Jak długo można żyć w stanie zawieszenia? W pseudopaństwie, w którym tak naprawdę rząd nie rządzi, tylko słucha międzynarodowych organizacji? Czekaliśmy osiem lat i wystarczy – mówi Nora Ahmedaj, trzydziestokilkuletnia Albanka pracująca dla jednej z ONZ-owskich instytucji.

Siedząc w jednej z kafejek Prisztiny nad poranną niedzielną kawą, przegląda gazety. Międzynarodowi negocjatorzy przyznali, że dalsze rozmowy między Kosowem a Serbią, które do 10. grudnia dawały szanse na kompromis, nie mają sensu – żadna ze stron nie zmieniła swego stanowiska. Popierany przez Rosję Belgrad nie chce słyszeć o niepodległości Kosowa. Premier Serbii Vojislav Kosztunica ostrzega, że ogłoszenie niepodległości będzie „eksperymentem z nieprzewidywalnymi konsekwencjami“.

Pozostało 83% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1015
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką
Świat
Incydent na Morzu Bałtyckim. Załoga rosyjskiego statku wystrzeliła racę w stronę śmigłowca Bundeswehry
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1014
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1013
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1011
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska