Dalajlama mówi, że jeśli protesty wymkną się spod kontroli, zrezygnuje z pełnienia funkcji. To rzeczywiście możliwe?
Jego Świątobliwość zawsze mówi, że w połowie już jest emerytem, bo wszystkie czynności administracyjne wykonuje tybetański rząd na uchodźstwie, na którego czele stoi nasz premier prof. Samdhong Rinpoche. Dalajlama wiele razy podkreślał, że jeżeli większość Tybetańczyków opowie się za walką zbrojną, to on zrezygnuje z pełnienia obowiązków.
Zgadza się pan z opinią wygłoszoną ostatnio przez aktorkę Sharon Stone, że trzęsienie ziemi w Syczuanie było karą za politykę Chin wobec Tybetu? Że to karma?
Wierzymy, że karma zależy w pewnym sensie od sposobu postępowania. Ale w tym wypadku na karmę miały wpływ chińskie władze, a nie ci ludzie, którzy ucierpieli w wyniku kataklizmu i którzy przypuszczalnie nie mieli nic wspólnego z tym, co Chiny robią w Tybecie. Dlatego jest nam bardzo przykro z powodu tej tragedii i modlimy się za Chińczyków.
Chiny powstrzymują się przed radykalnymi akcjami, bo czują na sobie wzrok świata. Obawia się pan, że po igrzyskach Pekin rozprawi się z Tybetem?
Bardzo. Mamy świadomość, że do olimpiady świat bacznie obserwuje poczynania Chin. Po niej ludzie mogą o nas zapomnieć i wtedy chiński rząd przystąpi do działania. Mamy już informacje, że chce zalać Tybet falą co najmniej miliona etnicznych Chińczyków. To zagrozi wielowiekowej kulturze tybetańskiej. Obawiamy się też, że ci, którzy będą sprzeciwiać się takiemu kulturowemu ludobójstwu, będą aresztowani, torturowani. Mamy nadzieję, że świat o nas nie zapomni i że międzynarodowa opinia publiczna nie przestanie przekonywać Chińczyków, iż ich polityka wobec Tybetu jest błędna. Sądzę, że w długim okresie takie działania przyniosą pozytywne rezultaty.