Podczas odwiedzin w Izraelu Barack Obama spotkał się z całą tamtejszą elitą polityczną: premierem, prezydentem, przywódcą opozycji i ministrami. Złożył wieniec w Yad Vashem i pojechał do miasteczka Sderot, które zostało najbardziej dotknięte przez palestyński ostrzał rakietowy.
– Izrael i USA łączą historyczne więzy. Tej przyjaźni nie da się zerwać – mówił Barack Obama na płycie lotniska w Tel Awiwie. – Przyjechałem tu, aby zapewnić, że chcę utrzymać te wyjątkowe relacje. Bardzo zależy mi na bezpieczeństwie Izraela.
Obama potępił terroryzm, wezwał Iran do wstrzymania programu nuklearnego i rozwodził się nad wielkimi osiągnięciami żydowskiego państwa, które obchodzi w tym roku 60. rocznicę powstania. Według komentatorów słowa Obamy, choć wypowiedziane w Izraelu, nie były wcale skierowane do Izraelczyków.
Ich prawdziwymi odbiorcami mają być jego potencjalni wyborcy: amerykańscy Żydzi. Według sondaży Obama może bowiem liczyć na znacznie mniej żydowskich głosów niż poprzedni kandydaci Partii Demokratycznej. Popiera go również znacznie mniej Żydów, niż popierało jego partyjną konkurentkę do nominacji prezydenckiej Hillary Clinton.
– Gra nie toczy się tylko o Żydów, bo wielu z nich ma lewicowe poglądy i tak czy owak poprą Obamę. Stawką są głosy wielkiej grupy Amerykanów o proizraelskim nastawieniu. To właśnie ich chce do siebie przekonać demokratyczny kandydat – powiedział „Rz” znany konserwatywny dziennikarz z USA Daniel Pipes.