Na wczorajszy werdykt Turcy od miesięcy czekali z niepokojem. Od kiedy 14 marca prokurator zarzucił przywódcom mającej islamskie korzenie Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP), że podejmuje działania uderzające w świecki system prawny w Turcji, kraj pogrążył się w poważnym kryzysie politycznym. Prokurator zażądał bowiem zdelegalizowania AKP, wstrzymania dotacji z budżetu państwa i wydania zakazu działalności ponad 70 czołowym politykom tego ugrupowania, w tym prezydentowi i premierowi. Na zarzuty szybko zareagowali zagraniczni inwestorzy. Kursy akcji poszybowały w dół.
Wczoraj, po trzech dniach obrad, Trybunał Konstytucyjny wreszcie ogłosił werdykt: za delegalizacją AKP głosowało sześciu z 11 sędziów. Gdyby było ich siedmiu, partia zostałaby zdelegalizowana. Rządzący, oskarżani o chęć przekształcenia kraju w państwo religijne, o włos uniknęli rozwiązania, które nazywali „sądowym zamachem stanu”.
Sąd zdecydował jednak o odebraniu partii połowy dotacji z budżetu państwa.
– Werdykt dotyczący odebrania pomocy finansowej został wydany, ponieważ część sędziów uznała, że partia stanowiła ośrodek działań przeciw świeckim zasadom państwa, ale nie były one na tyle poważne, by ją zdelegalizować – mówił wczoraj na konferencji prasowej przewodniczący trybunału Hasim Kilic. Podkreślił jednak, że sankcje finansowe powinny być przez przywódców AKP odebrane jako „sygnał ostrzegawczy”.
– To bardzo ważny werdykt dla rozwoju tureckiej demokracji. Dobrze, że nie rozwiązano AKP, bo gdyby trybunał zdelegalizował rządzące ugrupowanie, oznaczałoby to dla Turcji mnóstwo problemów zarówno politycznych, jak i gospodarczych – tłumaczy „Rzeczpospolitej” profesor Deniz Ulke Aribogan, znana politolog, rektor Uniwersytetu Bahcesehir w Stambule.