Gojko Stojczević, jak brzmi jego świeckie imię, urodził się jeszcze pod panowaniem austro-węgierskim, we wrześniu 1914 roku, w rodzinie serbskich rolników w Chorwacji. Wcześnie osierocony i chorowity, wybrał swoje powołanie już w gimnazjum. W przedwojennej, królewskiej Jugosławii wędrował po prawosławnych seminariach Chorwacji i Bośni. Od początku swojej kariery duchownego związał się z wielowyznaniowymi i wielonarodowymi regionami na południu kraju: najpierw z Sandżakiem-Raszką na pograniczu Serbii, Czarnogóry i Bośni, a z czasem - z Kosowem. Kolejne szczeble w hierachii prawosławnego duchowieństwa – hierodiakona, hieromonacha, archimandryty - uwieńczyło w roku 1957 namaszczenie na arcybiskupa Raszki i Prizrenu. Pod opieką arcybiskupa Pawła znalazła się wówczas większość historycznej południowej Serbii, zarówno dzisiejszego Sandżaku, jak i Kosowa.
Jeszcze w latach 60. nie ukrywał zaniepokojenia zmianami demograficznymi w Kosowie i presją wywieraną na serbską mniejszość przez albańskie, partyjne władze prowincji. Inna rzecz, że w perspektywie krwawych lat 90., na które złożyły się milicyjne, a później wojskowe czystki etniczne ekipy Miloszevicia i zamachy terrorystyczne kosowskiego podziemia, jego zapiski brzmią jak daremna próba sprawiedliwego osądu: „Chciałbym przypomnieć - pisał we wspomnieniach »Serbia i komentarze«, wydanych w Belgradzie w połowie lat 90. - że średniowieczną cerkiew w Djakovicy zburzyli w roku 1950 nie Albańczycy, lecz serbscy aktywiści partyjni (...). Na Djakovicę nie podnieśli ręki nawet włoscy okupanci podczas II wojny światowej, tymczasem nowe władze urządziły tam po wojnie areszt śledczy”.
Zarazem jednak we wspomnieniach, jak i wystąpieniach publicznych, abp Paweł konsekwentnie używał na określenie Albańczyków terminu „Sziptari”, niezwykle dla nich obelżywego. Prawdopodobnie tak mówiło się o nich w jego wiejskim domu, jak w większości prostych domów serbskich; arcybiskup Prizrenu mógł jednak zdobyć się na zmianę języka. Mógłby, gdyby nie tak żywe u duchowieństwa serbskiego, poczucie krzywdy, jakiej ich zdaniem doznawała Cerkiew od komunistów, „innoplemieńców” i większości świata.
Takie widzenie spraw sprawiło prawdopodobnie, że Paweł, wybrany na patriarchę Serbskiej Cerkwi Prawosławnej w grudniu 1990 roku, u progu epoki Miloszevicia i rozpadu Jugosławii, długo nie rozpoznawał zagrożenia ze strony dyktatora. Skupiony na odbudowie struktur i budynków cerkwi po surowej titowskiej epoce, nie powściągał pojedynczych duchownych, którzy błogosławili oddziały paramilitarne ruszające na chorwackie i bośniackie fronty, choć i nie bywał, co zdarzało się wielu późniejszym opozycjonistom, na rautach w willowej dzielnicy Dedinje. Już wtedy uderzająco szczupły, prowadzący ascetyczny tryb życia, ochoczo rozdający jałmużnę, patriarcha coraz bardziej przypominał innego władcę części Bałkanów, Franciszka Józefa I, również z upływem lat coraz zacniejszego i coraz mniej przygotowanego na wyzwania współczesnego mu czasu. W chwili rozpadu dyktatury, pod koniec lat 90., ujmował się za pałowanymi w Belgradzie demonstrantami; po zwycięstwie ostatniej w regionie rewolucji demokratycznej w październiku 2000 roku znów odsunął się od życia politycznego.
Od kwietnia 2007 roku patriarcha Paweł niemal nieprzerwanie przebywa w szpitalu, przykuty do łóżka; dokładnie od roku (od 13 listopada 2007) większość jego obowiązków duszpasterskich sprawuje tytularny metropolita Czarnogóry i arcybiskup Cetynia, Amfilohije. Jest on też jednym z najpoważniejszych pretendentów do patriarszego tronu: rywalizacja między Amfilohijem i kosowskim władyką Artemijem stanowi ulubiony temat lewicowych komentatorów serbskich, którzy, jak Mirko Djordjević czy Zoran Majdin, uwielbiają dworować z walk frakcyjnych w łonie synodu Serbskiej Cerkwi Prawosławnej. Sprzyja im zarówno tradycja inteligencka (sztuka Stevana Sremca „Pop Ćira i pop Spira” z 1898 roku, opisująca nie przebierającą w środkach rywalizację dwóch wiejskich duchownych należy do kanonu literatury serbskiej, zajmując pozycję równoważną młodszej o dziesięć lat „Moralności pani Dulskiej” w Polsce), jak ambicje dwóch biskupów i związane z nimi skandale: ostatni wybuchł w sierpniu tego roku, gdy okazało się, że związana z Artemijem firma budowlana czerpie zyski z odbudowy zburzonych cerkwi w kontrolowanej przez Serbów części Kosowa. Jednoznaczni w swych poglądach na sprawę Kosowa (Cerkiew serbska najgoręcej sprzeciwia się proklamowaniu niepodległości przez tę prowincję i musi się z tym liczyć każdy polityk, który będzie usiłował zrewidować stanowisko Belgradu), różnią się stylem działania: układny i budzący respekt Amfilohije rozmawia z kolejnymi premierami Serbii i Czarnogóry (starając się przy okazji osłabić pozycję niekanonicznej Czarnogórskiej Cerkwi Prawosławnej), żywiołowy i sangwiniczny Artemije nie stroni od mocnych słów.