Barbara Adamek-Abu Saeid mieszka w centrum miasta Gazy, na dziewiątym piętrze wysokiego bloku. – W sobotę, gdy zaczęły się naloty, myślałam, że nasz budynek się zawali. Wszystko się trzęsło. Przez okna widziałam eksplozje i unoszące się nad miastem kłęby dymu – opowiada pochodząca z Żywca Polka.
Od soboty w jej mieszkaniu nie ma prądu. Żyje w ciągłym strachu, że kolejny izraelski pocisk może zabić ją, męża lub któreś z trójki ich dzieci. – Nie wypuszczam ich na ulicę. Żyjąc w Gazie, wiele przeżyliśmy, ale czegoś takiego nigdy nie widziałam – mówi.
Joanna al Nakhal rozmawia przez telefon z samochodu, którym wraz z rodziną ucieka z domu. – Nasz dom znajduje się blisko granicy. Izraelczycy ogłosili, że jest to strefa wojenna i wszyscy mieszkańcy muszą ją opuścić – relacjonuje.
Gdy rozmawiamy, nagle w słuchawce słychać potężne wybuchy. – Słyszy pan, co tu się dzieje? Wszyscy jesteśmy przerażeni. Nie ma miejsca, gdzie można się schronić, nie ma gdzie uciekać – mówi pani Joanna. Podkreśla, że w Strefie Gazy brakuje już podstawowych produktów, nawet chleba i wody pitnej.
– Widziałam serię potężnych wybuchów, które, jeden po drugim, druzgotały miasto. Wyglądało to jak film lub początek drugiej wojny światowej, gdy Niemcy bombardowali Polskę – opowiada. Pochodzi ze Świdnicy, ma dwójkę dzieci. Mąż Joanny al Nakhal jest farmaceutą. Poznali się, gdy studiował w Warszawie.