Stanowisko ministra spraw zagranicznych ma przypaść Awigdorowi Liebermanowi na mocy umowy koalicyjnej podpisanej w nocy z soboty na niedzielę przez jego partię Nasz Dom Izrael i prawicowe ugrupowanie Likud. Jeżeli nie zdarzy się cud i w Izraelu nie powstanie gabinet jedności narodowej, już niedługo Lieberman będzie reprezentował Izrael na arenie międzynarodowej.
Wiadomość ta wywołała na świecie konsternację. Lieberman od wielu lat reprezentuje bowiem ideę "Izraela dla Żydów". Domaga się usunięcia z terenu tego kraju – za pomocą wymiany terytoriów i masowych deportacji – wszystkich Arabów. W przeszłości postulował zbombardowanie Ramalli, utopienie palestyńskich więźniów w Morzu Martwym czy rozstrzelanie arabskich członków Knesetu.
Jego najsłynniejsze do tej pory wystąpienie dotyczące zagranicznych relacji Państwa Izrael wywołało kryzys dyplomatyczny. Miesiąc temu Lieberman powiedział bowiem, że prezydent Egiptu – najprzyjaźniejszego wobec Izraela arabskiego państwa – Hosni Mubarak "powinien iść do diabła". Nic więc dziwnego, że Kair zapowiedział, że powołanie "skrajnie prawicowego" rządu z Liebermanem w jednej z głównych ról może doprowadzić do załamania procesu pokojowego na Bliskim Wschodzie i pogorszenia relacji między Egiptem a Izraelem.
Zachwyceni nie są także Palestyńczycy. – Jestem zszokowany. Nie wierzę, że człowiek o takich poglądach będzie sprawował takie stanowisko. Trudno mi sobie wyobrazić rozmowy z Liebermanem – powiedział "Rz" chcący zachować anonimowość współpracownik prezydenta Mahmuda Abbasa.
– Wszelkie uwagi pod adresem przyszłego rządu uważamy za niewłaściwe. Ten gabinet nie został jeszcze zaprzysiężony, jak więc można go oceniać? Trzeba uszanować demokratyczny wybór Izraelczyków – powiedział "Rz" rzecznik izraelskiego MSZ Yigal Palmor. Możliwość, że Lieberman będzie szefem dyplomacji, niepokoi jednak również wielu Izraelczyków, według których jest on "niebezpiecznym faszystą" o "mentalności bolszewika" (głosują na niego głównie imigranci z byłego ZSRR).