Większość komentatorów nie ma jednak wątpliwości: waszyngtońskie spotkanie przywódców USA i Izraela pokazało, że kryzys w stosunkach między tymi krajami trwa nadal. „Biały Dom chciał, by Netanjahu się spocił, zanim zostanie mu udzielona audiencja u prezydenta, i by wszyscy widzieli, jak się poci”– pisał Aluf Benn na łamach dziennika „Haarec”. Jego zdaniem trudności Obamy ze znalezieniem czasu na spotkanie, a potem wyznaczenie go na późną porę, sprawiły, że premier Izraela został upokorzony, jeszcze zanim przekroczył próg Białego Domu.

I choć po spotkaniu Obama żartował, proponując wymianę Liebermanów – kontrowersyjnego szefa izraelskiej dyplomacji na amerykańskiego senatora o tym samym nazwisku, to Netanjahu został przyjęty chłodno.

Relacje między USA a Izraelem pogorszyły się, gdy szef izraelskiego rządu odrzucił apele przywódcy USA o zamrożenie budowy osiedli na Zachodnim Brzegu Jordanu. Cytowany przez izraelskie media anonimowy dyplomata z USA wyjaśnia też, że Netanjahu próbował manipulować administracją Obamy, a na to Ameryka nie może pozwolić.

We wtorek atmosferę wzajemnych stosunków próbował ocieplić Rahm Emanuel, szef kancelarii Białego Domu. Na zjeździe organizacji żydowskich zastąpił Obamę, który musiał polecieć na pogrzeb po masakrze w bazie wojskowej w Teksasie. – Wykorzystajmy moment na osiągnięcie historycznego porozumienia i natychmiast rozpocznijmy negocjacje – apelował do prezydenta Autonomii Palestyńskiej. Mahmud Abbas żąda jednak, by Izrael wstrzymał budowę spornych osiedli.