Planuje się m.in. radykalne wzmocnienie prawa do swobody wypowiedzi, ochrony źródeł informacji dziennikarskich oraz ochrony osób ściganych w innych krajach za zniesławienie albo pomówienie. – To pakiet ustawowy, którego celem jest stworzenie raju swobody wypowiedzi – powiedziała posłanka Birgitta Jónsdóttir brytyjskiemu portalowi journalism.co.uk.

Jónsdóttir, główna rzeczniczka projektu, nie ukrywa, że przykładem są dla niej raje podatkowe, czyli państwa przyciągające biznes dzięki niskiemu opodatkowaniu (jak np. Kajmany). Zgodnie z zamierzeniami islandzkich posłów ich kraj ma się stać światowym centrum informacyjnym przyciągającym przedsiębiorców branży medialnej, przede wszystkim tych, którzy borykają się w swoich krajach z prawnymi ograniczeniami krępującymi ich rozwój.

W przygotowaniu propozycji zmian pomógł Islandczykom portal internetowy Wikileaks specjalizujący się w publikowaniu informacji, których tradycyjne media z różnych powodów nie chcą rozpowszechniać. Pakiet ma wsparcie większości parlamentarnej – Sojuszu Socjaldemokratycznego, Ruchu Lewica-Zieloni oraz Ruchu Obywatelskiego. Razem partie te dysponują 38 głosami w 63-osobowym parlamencie.

Pomysł radykalnej reformy islandzkiego prawa medialnego jest jednym z ubocznych efektów wielkiego kryzysu finansowego, w jakim się znalazł ten kraj w ubiegłym roku. W sierpniu dziennikarze publicznej telewizji weszli w posiadanie sekretnej listy wierzycieli zadłużonych po uszy islandzkich banków. Kierownictwo telewizji w ostatniej chwili poleciło redakcji wstrzymać się z ujawnieniem listy na antenie. Dziennikarze zastosowali się do polecenia, ale podczas prezentacji materiału o sytuacji banków na ekranach ukazał się adres internetowy Wikileaks, pod którym można było zapoznać się z listą. Strona przeżyła istne oblężenie telewidzów. Wkrótce szefowie Wikileaks przybyli do Islandii i razem z Jónsdóttir zaczęli lansować ideę raju medialnego. Według Daniela Schmitta z Wikileaks Islandia może się stać dla mediów tym, czym Szwajcaria jest dziś dla banków. Podkreśla, że w wielu krajach tradycyjne media obawiają się publikować część informacji, bojąc się procesów sądowych i – w ślad za tym – dotkliwych kar pieniężnych.