Tak jak przed zeszłorocznymi wyborami prezydenckimi również tym razem talibowie ostrzegali, że wzięcie udziału w głosowaniu – czy to jako kandydat, członek komisji wyborczej, czy zwykły wyborca – grozi śmiercią lub kalectwem. I chociaż przed lokalami wyborczymi siedzieli uzbrojeni po zęby żołnierze, w niektórych rejonach kraju ryzyko ataków było tak duże, że nawet nie próbowano otwierać ok. 20 procent lokali wyborczych. W sobotę służby bezpieczeństwa odnotowały w sumie 485 aktów przemocy, podczas których zginęło ponad 20 osób.
Wśród ofiar są policjanci i żołnierze, a także trzech porwanych w weekend członków komisji wyborczej, których ciała odnaleziono wczoraj. Do tej czarnej statystyki rebelianci planowali dodać jeszcze trzech Afgańczyków w prowincji Ghazni. Według informacji Polskiego Kontyngentu Wojskowego chcieli zabić uprowadzone osoby i podrzucić ich ciała przed lokalami wyborczymi, by odstraszyć głosujących. Polscy żołnierze zdołali jednak w porę uwolnić zakładników.
[srodtytul]Kobiety mają głos[/srodtytul]
Ataki i groźby rebeliantów zniechęciły do głosowania. Obrazkowe karty wyborcze pobrało ok. 3,5 miliona osób, a więc 40 procent uprawnionych. – Wielu Afgańczyków przekonywało jednak, że nie pozwolą rebeliantom odebrać sobie głosu – usłyszeliśmy od wysokiego rangą zachodniego urzędnika.
Takie opinie wyrażają zwłaszcza kobiety, wcześniej pozbawione prawa głosu. Teraz moczą zaś palec w tuszu, który jest znakiem pobrania karty do głosowania, chociaż talibowie ostrzegali, że głosującym obetną nie tylko oznaczony palec, ale również nos i uszy. – Słyszałam o atakach, ale i tak chciałam głosować. Dzisiaj jest historyczny dzień dla narodu afgańskiego – opowiadała reporterowi AP 48-letnia Aziza.