„Nigdy więcej Niemiec”, „Odrzucamy pojęcia państwa, narodu i kapitału” – takie hasła wznosiło w Bremie kilka tysięcy lewicowych ekstremistów, protestując w sobotę przeciwko centralnym obchodom 20. rocznicy zjednoczenia Niemiec. Wczoraj uroczystości jednak się odbyły.
Rosnące w ostatnim czasie w siłę ugrupowania anarchistów, autonomów i zbuntowanej lewicowej młodzieży nie były w stanie zakłócić 20-letniego już rytuału celebrowania zjednoczenia Niemiec. Im dalej od 3 października 1990 roku, tym mniej emocji wywołuje pamięć o tej dacie. Także za granicą.
W 20. rocznicę zabrakło w Bremie przywódców państw, które 20 lat temu decydowały o losie Niemiec. Nie było więc żadnego znaczącego polityka z USA, Francji, Wielkiej Brytanii czy Rosji, a także z Polski. Mimo zjednoczeniowej retoryki i serii okolicznościowych przemówień widać gołym okiem, że Niemcy żyją już dzisiaj innymi problemami i zajmują się własnymi sprawami wewnętrznymi.
[srodtytul]Debata o mniejszościach[/srodtytul]
W Bremie dał temu dobitnie wyraz prezydent Christian Wulff, poświęcając niemal całe przemówienie nie sprawie zrastania się narodu podzielonego przez 40 lat zasiekami z drutu kolczastego, lecz jednoczeniu społeczeństwa złożonego w jednej dziesiątej z imigrantów, w tym milionów z krajów islamskich. To jest dzisiaj temat dyskusji i publicznych debat, wywołany niedawną książką Thilo Sarrazina, byłego już członka zarządu banku centralnego, Bundesbanku. Przeczytało ją już co najmniej milion obywateli RFN, których większość podziela kontrowersyjne poglądy bankiera udowadniającego, że rzesze imigrantów ciągną Niemcy w dół, wyciskając ostatnie soki ze struktur nadal hojnego modelu państwa opiekuńczego.