Pani Wilson od lat pokazuje się lokalnym wyborcom w najbardziej wymyślnych kapeluszach, tymczasem w Kongresie od 1837 roku obowiązuje zasada, która zabrania członkom Izby Reprezentantów noszenia nakryć głowy podczas obrad.

Nowa kongresmenka twierdzi jednak, że bez kapeluszy będzie się w Waszyngtonie czuła nieswojo. – Nie będę sobą. Będę czuła, że czegoś mi brakuje – tłumaczyła w telewizji CBS Frederica Wilson, która ma w garderobie ponad 300 różnych nakryć głowy. – To seksistowski zakaz, który pochodzi z czasów, gdy mężczyźni nosili kapelusze. Wiadomo, że w pomieszczeniach mężczyźni nie noszą kapeluszy, ale przecież kobiety mogą to robić – przekonuje.

Demokratyczna kongresmenka zamierza poprosić republikanina Johna Boehnera, przyszłego przewodniczącego Izby Reprezentantów, o zniesienie zakazu. Jeśli Boehner się zgodzi, to w tej sprawie będzie musiała zagłosować cała Izba Reprezentantów. Złośliwi dziennikarze będą wówczas zapewne insynuować, że politycy wciąż nie zrozumieli, iż dla wyborców ważniejsze są walka z bezrobociem i obniżanie podatków.

Pani Wilson ma jednak nadzieję. W końcu królowa angielska jeździ po światowych salonach bez strachu, że będzie musiała zdjąć nakrycie głowy. Na tym tle Polska znów błyszczy jako wzór demokracji – Januszowi Palikotowi nie tylko kapelusze wolno było przynosić do Sejmu.