Wszystko zaczęło się od dialogu dwóch młodych prezenterów internetowo-satelitarnej telewizji Dożdż. W trakcie transmisji parady, gdy na moment przerwana została łączność i prowadzący w studiu musieli – mówiąc językiem telewizyjnym – szyć, czyli zapewnić, by coś się działo na ekranie do momentu, aż znów pojawi się obraz z placu Czerwonego, jeden z nich zapytał kolegę: – Zauważyłeś? Prezydent i premier siedzą. A w ZSRR przywódcy odbierali defilady wprawdzie z trybuny Mauzoleum Lenina, ale na stojąco.
W czasach radzieckich głównym świętem był nie Dzień Zwycięstwa, ale rocznica rewolucji. Defilada 9 maja trwa od 40 minut do godziny, tymczasem pochód pierwszomajowy, który członkowie politbiura odbierali, stojąc, trwał zawsze kilka godzin.
– Jak sądzisz, skąd ta zmiana? – spytał prezenter kolegę. Nie uzyskał odpowiedzi. Ale kanał Dożdż (który liberalna prasa określa jako „jedyną telewizję, za którą nie musimy się wstydzić") jest oglądany przez młodych inteligentów. I sprawa zaczęła żyć własnym życiem.
– Dlaczego naczelny dowódca (czyli prezydent) przyjmuje defiladę, siedząc? Czy jest zwykłym widzem? – zapytał dziennikarz Radia Echo Moskwy Władimir Warfołomiejew.
– Skoro prezydent jest dowódcą naczelnym, to jest uczestnikiem parady, a nie widzem. Uczestniczy w defiladzie wraz ze wszystkimi żołnierzami, czyli powinien stać – odpowiedział Warfołomiejewowi pisarz Oleg Kozyriew. I skonkludował: