– Tak, zapraszajmy dalej do Białego Domu faceta, który wzywał do przemocy przeciwko oficerom policji i do zabicia byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych George'a W. Busha. Ten gość to zwykły bandyta – powiedział Rove. – To, że jest zapraszany na wieczorek poetycki do Białego Domu, wymownie świadczy o prezydencie Obamie i jego współpracownikach – podkreślił.
Rzecznik Białego Domu zapewnił, że prezydent nie popiera tego typu tekstów piosenek. Popiera jednak inne wartości, które Lonnie Rashid Lynn Junior promuje w swojej twórczości. – Jedną z rzeczy, które prezydent ceni, jest praca pana Lynna z dziećmi, a zwłaszcza próba zwrócenia ich uwagi na poezję, zamiast na negatywne aspekty życia na ulicy – przekonywał podczas briefingu sekretarz prasowy Jay Carney.
Podczas wieczorku poetyckiego Barack Obama przyznał, że sam uważa się za poetę. – Wysłałem nawet kilka wierszy do uczelnianego magazynu literackiego i na pewno się ucieszycie, gdy wam powiem, że nie będę ich dzisiaj recytował – żartował prezydent. Common w swoim rapowanym wierszu, rozpoczynającym się i kończącym słowami Martina Luthera Kinga, wyraził słowa uznania dla pierwszego czarnoskórego prezydenta.
Laureat dwóch nagród Grammy w 2008 roku wspierał kampanię wyborczą Baracka Obamy. Wcześniej raper i państwo Obamowie należeli zaś do tego samego Kościoła w Chicago, którego pastor – wielebny Jeremiah Wright – wsławił się wygłaszaniem kazań zgodnych z kontrowersyjną murzyńską teologią wyzwolenia. Mówił, że USA zasłużyły na zamach na World Trade Center, a zamiast "Boże, pobłogosław Amerykę", śpiewał "Boże, przeklnij Amerykę". Twierdził także, że "biali żołnierze rzymscy ukrzyżowali czarnego Jezusa".
Obama mówił kiedyś, że dzięki Wrightowi "odnalazł Chrystusa". Kontrowersyjne wypowiedzi pastora mogły mu jednak zaszkodzić w kampanii prezydenckiej, w związku z czym wystąpił z jego wspólnoty.
Common zaś pod koniec 2008 roku opowiadał, że po wyborczym zwycięstwie Obamy obudził się w zupełnie innym świecie, i na antenie MTV zaproponował mu nawet swoją kandydaturę na szefa amerykańskiej dyplomacji. Przekonywał wówczas szefów administracji, że nigdy w Stanach Zjednoczonych nie było sekretarza stanu, który potrafiłby tak świetnie rymować.