– Walczymy o nadanie nam statusu prawnego oraz odszkodowania za straty moralne i materialne od wielu lat. Zwracaliśmy się w tej sprawie do wszystkich ukraińskich prezydentów. Nikt nas nie słyszy. Wszyscy są głusi – mówił „Rz" mieszkający w Równem szef kongresu Ołeksandr Borowyk. Chce, by wysiedlonych uznano za „naród deportowany". Organizacja oszacowała, ile może wynieść suma odszkodowania. – Cztery miliony hrywien (1,3 mln zł). Nikt jednak dokładnie nie wie, ile może być poszkodowanych. Ukraińscy naukowcy nie zajmują się tą sprawą, w przeciwieństwie do Polski, gdzie problemy wysiedlonych zostały rozwiązane – zaznaczył Borowyk.
Historycy przypominają, że sowiecka władza formalnie wypłaciła już rekompensaty wysiedlonym. – Były to jednak grosze. Odszkodowanie ma być przyzwoite, bo była to przymusowa deportacja. Ludzi zapędzano do kołchozów. Zabierano im majątki – mówił historyk Wołodymyr Borszczewycz. – Sowiecka propaganda głosiła, że była to akcja dobrowolna. Ale o jakiej dobrej woli można mówić, jeśli ukraińskie wioski rano okrążały wojska sowieckiej Polski, a wieczorem wszystkich wywieziono? – pytał.
Kijowscy adwokaci, którzy zajmują się sprawami wysiedlonych, mówią, że liczba zainteresowanych otrzymaniem odszkodowania jest bardzo duża: może sięgnąć miliona osób.
Eksperci tłumaczą, że nawet gdyby deportowani otrzymali specjalny status, nie mogą liczyć na szybką pomoc materialną.
– Mamy wiele grup społecznych, które w ostatnich latach utraciły nie tylko majątki, ale i żywicieli rodzin. Dotyczy to np. uczestników wojny ZSRR z Afganistanem czy usuwających skutki awarii w Czarnobylu, którzy ciągle czekają na odszkodowanie od państwa – uzasadniał analityk Ołeksandr Żołądż.