Dokładnie miesiąc po powstaniu pokojowy ruch „oburzonych” młodych ludzi, okupujących place hiszpańskich miast w proteście przeciw bezrobociu i brakowi perspektyw, pokazał oblicze, jakiego nikt się po nim nie spodziewał.
Akty przemocy, obelgi i pogróżki wobec katalońskich deputowanych spieszących w środę do lokalnego parlamentu na debatę w sprawie cięć w budżecie nie pozostaną bezkarne. Sprawą zajęła się wczoraj prokuratura. Artykuł 498 kodeksu karnego przewiduje kary od trzech do pięciu lat więzienia za „użycie siły, przemocy, zastraszania czy poważnych gróźb dla uniemożliwienia członkowi izby udziału w posiedzeniach lub swobodnego wyrażenia opinii”.
Ten artykuł świetnie pasuje do wydarzeń, które rozegrały się w pobliżu parlamentu w Barcelonie. W kulminacyjnym momencie przed parkiem Ciutadella, którego bramy zamknięto w obawie przed wtargnięciem demonstrantów do znajdującego się tam gmachu parlamentu, zebrały się 3 tysiące osób. Większość stała i patrzyła, ale byli i tacy, którzy szarpali się z deputowanymi, próbując ich zatrzymać, rzucali w nich kamieniami i butelkami, popychali, szturchali, podstawiali nogi, drwili, a nawet grozili śmiercią. Niektórzy parlamentarzyści zostali spryskani czerwoną farbą. „Oni nas nie reprezentują!” – darli się „oburzeni”. Niewidomemu posłowi z nacjonalistecznej partii CiU ktoś chciał odebrać psa, by nie mógł dotrzeć na obrady. „Jest ślepy, ale jest też deputowanym. W dodatku z CiU” – usłyszał. Kataloński lider Artur Mas, który przybył do parlamentu helikopterem, porównał ataki do baskijskiej „kale borroka”, partyzantki ulicznej w wydaniu młodych sympatyków ETA.
Od sprawców zajść odcięli się „oburzeni” z Puerta del Sol, którzy przestali okupować ten madrycki plac, ale nie zrezygnowali z protestów. Skrzykują się na niedzielę, by pomaszerować na parlament w Madrycie. Obiecują spokój, ale ruch bez przywódców trudno utrzymać w ryzach.
Środowe zajścia w Barcelonie nie były bowiem pierwszymi, podczas których doszło do aktów przemocy. W tym samym mieście 27 maja w starciach „oburzonych” z policją rannych zostało 121 osób. Do bójki z policją doszło 9 czerwca przed parlamentem w Walencji. Dzień później „oburzeni” starli się ze stróżami porządku w Salamance, a w ostatni weekend w Palma de Mallorca i Burgos. Burmistrz Madrytu Alberto Ruiz-Gallardón boi się wyjść z domu, bo koczują tam „oburzeni” na to, że nie pozwolił zorganizować koncertu z okazji dni dumy gejów. Hiszpanie sympatyzujący z ruchem 15 Maja patrzą z niepokojem, jak oburzenie przeradza się w anarchię.