Wczoraj rano Ahmad Wali, pełniący funkcję szefa Rady Kandaharu, miał spotkać się z przywódcami miejscowych plemion w swoim domu w centrum miasta. Oczekiwał na nich w salonie, gdy jeden z jego ochroniarzy, Sardar Mohammad, wszedł do domu i poprosił o „prywatną rozmowę z szefem". Ahmad Wali zgodził się i zaprowadził ochroniarza do gabinetu.
Wkrótce potem gruchnęły trzy strzały. Pozostali ochroniarze wbiegli do gabinetu i zobaczyli leżącego na podłodze, zakrwawionego szefa oraz Sardara Mohammada z bronią w ręku. Natychmiast otworzyli ogień, zabijając zamachowca.
Ahmad Wali, trafiony w głowę, pierś i rękę, jeszcze żył. Jego współpracownicy wnieśli go do samochodu i ruszyli w stronę pobliskiego szpitala. Zanim dojechali na miejsce, brat prezydenta Hamida Karzaja wyzionął ducha. Do zamachu przyznali się talibowie. Ochroniarz okazał się ich zakonspirowanym bojownikiem. – Udany zamach na Ahmada Walego to duży sukces talibów – mówi „Rz" Harun Mir, dyrektor Afgańskiego Centrum Badań i Studiów Politycznych w Kabulu. – Przyrodni brat prezydenta zginął w domu zamienionym w fortecę. Teraz nawet Hamid Karzaj ma powody do obaw, bo talibowie mogą być wszędzie. Kilka tygodni temu szef policji w północnym Afganistanie Daud Daud zginął od wybuchu bomby podczas spotkania z oficerami NATO.
„To był mafijny boss"
Ahmad Wali zrobił błyskotliwą karierę po zajęciu przez Hamida Karzaja najwyższego stanowiska w państwie. Jego dom w Kandaharze stał się ośrodkiem władzy w prowincji będącej matecznikiem talibów. Przybywali tu politycy, naczelnicy plemion, oficerowie NATO i biznesmeni, omijając siedzibę formalnie sprawującego władzę gubernatora prowincji.
Nieformalny władca Kandaharu był mroczną postacią. Oskarżano go o udział w handlu opium i zakładanie podejrzanych agencji ochroniarskich. Miał też fałszować wybory na rzecz swego brata. Ahmad Wali gorąco temu zaprzeczał, twierdząc, że są to plotki rozsiewane przez jego wrogów.