Plewnelijew to kandydat rządzącej w Bułgarii centroprawicowej partii GERB premiera Bojko Borisowa. Zasłynął tym, że jako biznesmen z branży budowlanej wybudował w kraju wiele kilometrów autostrad oraz centrum biznesowe w Sofii. To m.in. z tego powodu tydzień temu w pierwszej turze wyborów poparło go aż 40 procent Bułgarów. Kandydat socjalistów, były szef MSZ, Iwajło Kałfin dostał 28 procent głosów. Za Plewnelijewem było ok. 55 proc. Bułgarów. Za jego rywalem – ok. 44 proc.
– Niestety, nie było na kogo głosować. Plewnelijew nie ma doświadczenia politycznego i robi to, czego chce Borisow, a Kałfin jest zbyt czerwony. Z tego powodu wielu Bułgarów zapewne nie poszło głosować – mówił „Rz" wicemer Sofii Hristo Angelichin (lokalna koalicja prawicowa).
Dlatego według niektórych mediów o losach prezydentury miały rozstrzygnąć głosy mniejszości tureckiej, która stanowi ok. 10 procent mieszkańców Bułgarii. Tyle że jej lider już w czasie pierwszej tury wzywał rodaków, by głosowali na Kałfina, ale nie wszyscy go posłuchali. – Tureckie głosy to za mało. Bułgarzy widzą, że za czasów dotychczasowego prezydenta, socjalisty Georgi Pyrwanowa, pogorszył się stan demokracji kraju. A Kałfin tylko kontynuowałby jego politykę – mówi „Rz" szef portalu Europe Gateway Nikołaj Karamihow. Jako przykład podaje bułgarskich ambasadorów, z których wielu to byli agenci bezpieki. – Pyrwanow nie zgadzał się na wycofanie ich ze służby i Kałfin też tego nie chce – mówi.
Bułgarzy wybierali wvrównież władze samorządowe.
– GERB najprawdopodobniej zdobędzie wszystko, bo Borisow jest silnym przywódcą, a nasz kraj wciąż bliski dawnemu ZSRR. Mamy sygnały, że na wsiach ludzie boją się głosować na kogoś innego, że są pod presją – mówi Angelichin. W poprzedniej turze rzeczywiście odnotowano wiele nieprawidłowości. Również w Sofii, gdzie GERB wygrał bezapelacyjnie, socjaliści podważyli wyniki. O ich losach ma zdecydować sąd.