Piotr Kowalczuk z Rzymu
Izba Deputowanych przyjęła absolutorium, ale tylko dlatego, że większość, czyli deputowani opozycji, zbuntowani w szeregach koalicji rządzącej i ci, którzy wspierali rząd z zewnątrz, choć obecni na sali, nie wzięli udziału w głosowaniu. Niemniej jednak wymowa polityczna głosowania była jednoznaczna: Berlusconi i jego rząd w 630-osobowej Izbie Deputowanych mogą liczyć na zaledwie 308 głosów, a więc nie jest w stanie sprawować władzy. Stało się jasne, że Berlusconi musi opuścić fotel premiera. Zwłaszcza że zażądał tego również jego koalicyjny sojusznik Umberto Bossi, szef Ligi Północnej.
Rozmowa w Kwirynale
Zaraz po głosowaniu premier spotkał się ze swymi najbliższymi współpracownikami, a potem przez godzinę rozmawiał na Kwirynale z prezydentem. Jak wynika z komunikatów, uzgodniono, że Berlusconi złoży rezygnację natychmiast po zatwierdzeniu przez obie izby parlamentu tzw. ustawy stabilizacyjnej. Ta precyzuje, jak Włochy zgodnie z obietnicami złożonymi przez Berlusconiego podczas szczytu G20 chcą zlikwidować do 2013 r. deficyt budżetowy, zredukować dług publiczny i pobudzić gospodarkę. Ustawa winna zostać zatwierdzona w ciągu 12 – 15 dni.
Potem prezydent Napolitano zgodnie z konstytucją będzie sprawdzał, czy możliwe jest wyłonienie innej większości w łonie obecnego parlamentu. Już wczoraj wieczorem rozpoczęły się wielkie polityczne manewry i podchody. Skomplikowana gra toczy się o to, co dalej po Berlusconim. Kto będzie rządził? Centroprawica po rezygnacji premiera może się przegrupować (do koalicji mogą wejść pozostający dziś w opozycji chadecy), sformować nowy rząd i pozostać u władzy. Mówi się też o gabinecie eksperckim i rządzie jedności narodowej z udziałem lewicowej opozycji. Jeśli te wysiłki spełzną na niczym, prezydent rozpisze przyśpieszone wybory, może już w styczniu. Tego właśnie mimo przewidywalnej klęski wyborczej chce centroprawica, argumentując, że tymczasowy czy przejściowy rząd z udziałem lewicy byłby de facto formą zamachu stanu, czyli przejęciem władzy za ominięciem urn.
Z sondaży wynika, że po Berlusconim płakać będzie niewiele więcej niż 20 proc. Włochów (a jeszcze dwa lata temu cieszył się ponad 60-proc. wsparciem). Jakkolwiek ostatnie skandale obyczajowe i ciągnące się procesy musiały zrobić swoje, Berlusconiemu przychodzi zapłacić za to, że wbrew obietnicom i nadziejom Włochów nie udało mu się przekształcić Italii w mechanizm funkcjonujący tak sprawnie i przynoszący takie zyski jak jego medialny koncern Fininvest. Berlusconi w ciągu ostatnich 10 lat sprawował władzę przez osiem. Podatki są wyższe niż w 2001 r., zarobki na podobnym poziomie, podobnie jak korupcja i powszechny nepotyzm. Poza tym geniusz biznesu nie zdołał uchronić kraju przed bolesnymi skutkami kryzysu. Ale przejdzie do historii jako człowiek, który najdłużej był premierem republiki zapewniając krajowi stabilność. Przedtem włoskie rządy upadały statystycznie co 11 miesięcy.