Wczoraj obchodziliśmy Dzień Solidarności z Kościołem Prześladowanym. Jak to jest być chrześcijaninem w Sudanie?
Bp Macram Gassis:
To wielki przywilej i łaska, aby służyć Bogu i głosić Jezusa, ale jednocześnie wielkie wyzwanie. Bycie chrześcijaninem w kraju, którego tak zwany rząd – bo nie jest to prawdziwy rząd, lecz raczej islamistyczna junta – usiłuje wykorzenić chrześcijaństwo i całą afrykańską kulturę, to krzyż, który musimy nieść. Sudańscy chrześcijanie to obywatele drugiej kategorii, którzy skazani są na wyzysk, a nawet niewolnictwo. Nie mają szans na edukację ani dobrą pracę. Mogą się parać jedynie najprostszymi zajęciami, których nikt inny by się nie podjął. Właściwie niemożliwe jest postawienie nowego kościoła. Tymczasem meczety buduje się wszędzie – są np. w każdym ministerstwie. Rząd mówi, że tak powinno być, bo muzułmanie są większością.
Konferencja biskupów sudańskich wydała wczoraj oświadczenie, że w tym kraju znów może dojść do wojny domowej. Czyli uzyskanie niepodległości przez Sudan Południowy nie przyniosło końca konfliktu?
Otóż to. Europa i Zachód myślą, że skoro Sudan Południowy odłączył się od północy, wszystko jest w porządku. Owszem, na południu jest pokój. Ale w środkowym Sudanie – w Górach Nubijskich, w prowincji Nil Błękitny, w regionie Abyei – ludzie wciąż giną. Codziennie islamistyczne milicje napadają na wioski, mordując i gwałcąc, a kościoły, szpitale i szkoły są bombardowane.