Korespondencja z Moskwy
Gdy Aleksiej Nawalny przed tygodniem w środku nocy wyszedł z aresztu, w którym spędził 15 dni za kierowanie nielegalnym marszem, otoczyła go chmara dziennikarzy i zwolenników. Aby być lepiej słyszanym, wdrapał się na drabinę przeciwpożarową i z niej przemawiał do zebranych.
– Kiedy Jelcyn w sierpniu 1991 roku przemawiał z czołgu, został prezydentem. Teraz Nawalny przemawia z drabiny, też zostanie prezydentem – mówili ludzie w tłumie.
Znienawidzony przez władzę
Nawalny wzbudza skrajne emocje. Nienawidzi go władza, dla której propagandystów stał się celem numer jeden. Rządzący boją się go bardziej niż wszystkich innych liderów opozycji razem wziętych. Ale również Ksenia Sobczak, słynna lwica salonowa, telewizyjna celebrytka i prowokatorka obyczajowa, która w ciągu ostatnich miesięcy przyłączyła się do ruchu protestu, pisze na Twitterze: „To jasne, że Kreml boi się Nawalnego, ale ja też się go boję!".
Liberalny publicysta Leonid Radzichowski uważa zaś, że pod wieloma względami, tego 35-letniego adwokata, blogera i działacza antykorupcyjnego można porównać nie do Władimira Putina, ale do Łżedymitra (Rosjanie jeszcze bardziej niż Polacy uwielbiają historyczne paralele). M.in. pod względem szybkości marszu ku sławie oraz zagrożenia, które Nawalny stanowi dla kraju.