– Mamę wynieśli z aresztu jak śmiecia, wrzucili do więźniarki i wywieźli w nieznanym kierunku – opowiadała w piątek roztrzęsiona córka byłej premier, Jewhenija. Apelowała do dziennikarzy, by przestali powielać kłamstwa o „12 walizkach, które Julia Tymoszenko zabrała ze sobą do więzienia".
– Wcześnie rano przyszłam do aresztu, by zostawić mamie paczkę na Nowy Rok. Ale jej nie było – mówiła Jewhenija. Portal Ukraińska Prawda pisał, że szefowa opozycji opuściła areszt na wózku inwalidzkim, bo ma chory kręgosłup.
Kolonia karna numer 54, do której trafiła była premier, jest jedynym miejscem na Ukrainie, gdzie kobiety odsiadują dożywocie. Znana jest z surowej dyscypliny i z tego, że funkcjonuje tu zakład krawiecki. Charkowski portal Atn pisał, że kilka lat temu przeprowadzono tu remont. Skazane mieszkają w celach po 8 – 12 osób, mają prysznice. „Jeśli Tymoszenko będzie wymagała leczenia, nie zostanie krawcową z pensją 1500 hrywien miesięcznie (630 złotych – red.)" – prognozował Atn. Szef charkowskiej kolonii Iwan Perwuszkin mówił, że Tymoszenko została ulokowana w tymczasowym 37-metrowym pomieszczeniu przeznaczonym dla „zaledwie" siedmiu osób.
– Jedyną nadzieją na jej uwolnienie jest Europejski Trybunał Praw Człowieka, ale nie wiadomo, czy ona do tego dożyje – mówi „Rz" Wiktor Nebożenko, kijowski politolog i były spin doktor Tymoszenko. – Władze najwyraźniej chcą doprowadzić do jej śmierci, by móc sprawić jej później piękny pogrzeb i powiedzieć: „bardzo żałujemy". Represje wobec liderów opozycji w naszym kraju przypominają lata 30. w ZSRR – dodaje.
Była premier została skazana na siedem lat więzienia za nadużycia przy zawieraniu kontraktu gazowego z Rosją w 2009 r. Wyrok utrzymał Sąd Apelacyjny w Kijowie. Adwokaci Tymoszenko poprosili o pomoc Strasburg.