Po zwycięskich wyborach prezydenckich i zdobyciu władzy w Senacie socjalistom marzy się przejęcie pełni władzy we Francji. Rozpoczęte wczoraj wybory do Zgromadzenia Narodowego, które odbywają się w dwóch turach (druga – 17 czerwca), zdecydują, czy socjalistyczny prezydent będzie w stanie przeforsować swoją wizję walki z kryzysem finansowym.
Zgodnie z pierwszymi ocenami socjaliści otrzymali wczoraj (34,4 proc.) nieco mniej głosów od partii prawicowej (34,6 proc.) byłego prezydenta Nicolasa Sarkozy'ego, lecz w większościowym systemie wyborczym decydująca jest druga runda. Z symulacji przedstawionych po zakończeniu wczorajszego głosowania przez dziennik „Le Monde" wynika, że socjaliści prezydenta Francois Hollande'a oraz stowarzyszone z nimi niewielkie ugrupowania zdobyć mogą 270 – 300 mandatów w 577-osobowym parlamencie. Niewykluczone, że będą w stanie uzyskać większość parlamentarną albo samodzielnie, albo też we współpracy z Zielonymi.
– Będę mógł dokonać zmian, o które prosili mnie Francuzi, tylko pod warunkiem, że otrzymamy większość w Zgromadzeniu Narodowym – mówił Hollande w zeszłym tygodniu podczas wizyty w Dieudonne.
Ogłosił już program odejścia od bolesnych reform i cięć wydatków postulowanych przez swego poprzednika Nicolasa Sarkozy'ego i niemiecką kanclerz Angelę Merkel. Zamiast tego stawia na ożywianie wzrostu gospodarczego. Obiecał Francuzom stworzenie subsydiowanych przez rząd miejsc pracy, podniesienie pensji minimalnej i wycofanie się z niektórych reform. Wyższe podatki mieliby za to zapłacić najbogatsi.
– Możliwe są trzy scenariusze. Pierwszy, dość mało prawdopodobny, to zwycięstwo socjalistów i ich samodzielne rządy. Bardziej realistyczna jest koalicja socjalistów z zielonymi. Trzecia możliwość to koalicja z zielonymi i skrajną lewicą – mówi „Rz" francuski politolog Georges Mink.