Według sondaży przeprowadzonych już po zakończonej w czwartek konwencji Republikanów Romney zyskał 2-3 punkty procentowe. Ten – jak nazywają owo zjawisko sondażowe politolodzy - „podskok" jest jednak wyjątkowo marny. Romney mógłby mówić o sukcesie, gdyby „podskok" wyniósł co najmniej 6-8 proc.
Nie ma bowiem wątpliwości, że „podskok", jaki uzyska Barack Obama po rozpoczynającej się dziś w nocy konwencji Demokratów, przebije „podskok" Romneya. Nie tylko dlatego, że organizując swoją konwencję Demokraci z założenia mają przewagę – mogą odpowiadać na zarzuty Republikanów, a jak wiadomo, w polityce ten ma rację, kto mówi ostatni.
Obama odbije się w sondażach również dlatego, że wystąpienie Romneya na konwencji w Tampie było wyjątkowo słabe. Jedynie 38 proc. Amerykanów uznało je za „dobre" lub „doskonałe". To najsłabszy wynik od lat 70. Nawet wystąpienie Johna McCaina na konwencji w 2008 r. - uważane za wyjątkowo kiepskie – zyskało aprobatę ponad 40 proc. oglądających je widzów.
Romneya za wystąpienie i w ogóle za złe przygotowanie konwencji krytykują wszyscy, włącznie z politykami i komentatorami związanymi z Partią Republikańską. Bill Kristol, niezwykle wpływowy publicysta konserwatywny, powiedział w przychylnej Romneyowi telewizji Fox News, że o ile „Romney wykonał niezłą robotę krytykując Obamę, to poszło mu o wiele gorzej w przekonywaniu wyborców, dlaczego to akurat on powinien być prezydentem".