Obywatele Stanów Zjednoczonych decydują o dziesiątkach spraw w referendach organizowanych tradycyjnie na poziomie stanów i powiatów (county). Rozstrzygają w nich o obsadzeniu niektórych stanowisk, ale też o sprawach takich jak legalizacja związków jednopłciowych czy dostępność marihuany.
– Organizowanie głosowań lokalnych wraz z wyborami prezydenckimi to amerykańska tradycja wynikająca z pragmatyzmu, który pomaga uniknąć kosztów wielokrotnego wzywania obywateli do urn – mówi „Rz" Grzegorz Kostrzewa-Zorbas, amerykanista z Uczelni Vistula. – Już jedna z pierwszych poprawek do konstytucji mówi, że to, czego nie reguluje ustawa zasadnicza, „pozostaje we władzy ludu".
Nigdzie nie określono, że owa „władza ludu" nie może regulować decyzji na poziomie federalnym, jednak w praktyce referenda odbywają się tylko na poziomie stanowym i lokalnym. To spuścizna po tradycji osadników, którzy tworzyli małe, silnie zintegrowane wspólnoty lokalne i w ich ramach demokratycznie decydowali o najważniejszych dla nich sprawach.
Wiele tegorocznych referendów stanowych ma rozstrzygnąć istotne kwestie motywowane światopoglądowo. W Kalifornii od miesięcy toczyła się polityczna walka wokół tzw. Propozycji 34, której przyjęcie oznaczać będzie zniesienie kary śmierci w największym amerykańskim stanie. Tymczasem w Massachusetts dokładnie przeciwnie – przedmiotem głosowania jest zgoda na eutanazję osób nieuleczalnie i ciężko chorych na ich własną prośbę.
W Massachusetts referendum ma zdecydować, czy legalne będzie używanie marihuany w celach terapeutycznych, podczas gdy w Montanie dokładnie przeciwnie – obywatele wypowiedzą się, czy aby nie znieść takiej regulacji obowiązującej tam już od ośmiu lat. W Dakocie Północnej zaostrzone miałyby być kary za okrucieństwo wobec zwierząt.