Beate Zschäpe ma 38 lat i nie wygląda na groźną terrorystkę. Raczej na skromną urzędniczkę w swej ciemnej marynarce i niebieskiej koszuli, całkowicie zdezorientowaną nagłym zainteresowaniem jej osobą. Od dzisiaj zasiada na ławie oskarżonych w najgłośniejszym po procesach przywódców lewackiej Frakcji Armii Czerwonej (RAF) procesie w historii Niemiec.
Zadaniem sądu w Monachium jest nie tylko wyjaśnienie wszystkich okoliczności działania grupy terrorystycznej Podziemie Narodowosocjalistyczne (NSU), ale i obrona dobrego imienia Niemiec. Zostało zszargane przez bezczynność niemieckich służb specjalnych, pod których okiem trójka terrorystów mordowała przez siedem lat osiadłych w Niemczech Turków, zabiła Greka oraz niemiecką policjantkę, rabowała banki i podkładała bomby.
Podobnych rzeczy dopuszczali się przed laty terroryści RAF, ale było to w czasach rewolt studenckich, lewicowej radykalizacji ogromnej części niemieckiego społeczeństwa, która nawet gloryfikowała przywódców tej organizacji Ulrike Meinhof i Andreasa Baadera.
Beate Zschäpe to nie Ulrike Meinhof, a NSU to nie RAF. Niemcy są dzisiaj państwem stabilnym społecznie, gospodarczo i politycznie. Tym większy szok wywołały akty terroryzmu prawicowego.
Ale na ławie oskarżonych zasiada nie tylko Beate Zschäpe, lecz cały system niemieckich służb specjalnych, które nie były w stanie albo też nie dołożyły należnych starań, aby wykryć neonazistowską grupę terrorystyczną NSU. Przy tym troje jej założycieli Beate Zschäpe, Uwe Mundlosa oraz Uwe Böhnhardta służby specjalne znały od dawna, co najmniej od początku 1998 roku.