Rosja 26 sierpnia 2008 roku jako pierwsza uznała suwerenność obu regionów. Po zawieszeniu broni w Abchazji i Osetii Południowej nastąpiły też masowe demonstracje lokalnej ludności pod hasłami uznania nowych republik. Rosyjska prasa kontynuowała rozpoczętą podczas wojny kampanię propagandową, apelując do świata o uznanie niepodległości separatystów. Wszystko na nic. Do tej pory Moskwie udało się namówić do tego tylko Wenezuelę, Nikaraguę oraz dwa niewielkie państwa na Oceanie Spokojnym: Nauru i Tuvalu. ONZ, Rada Europy, Unia Europejska wciąż uznają Abchazję i Osetię Południową za część Gruzji okupowaną przez Rosjan.
– Rosja aktywnie propagowała niepodległość Abchazji i Południowej Osetii na arenie międzynarodowej, jednak nie udało się przekonać nawet najbliższych sąsiadów – Białorusi i Kazachstanu. Nikt nie chce zaostrzać swoich stosunków z Zachodem – mówi „Rz” politolog Andriej Suzdalcew z moskiewskiej Wyższej Szkoły Ekonomiki. Skutek: mieszkańcy obu prowincji, aby wyjechać za granicę, muszą ubiegać się o rosyjski paszport. Z perspektywy Rosji jedynym osiągnięciem wojny w Gruzji jest więc powstrzymanie wpływów NATO na Kaukazie.
Zbliżenie Gruzji z NATO grozi kolejnym konfliktem zbrojnym z Rosją
Ale i gruzińskie władze niewiele osiągnęły w ciągu minionych pięciu lat. W szczególności nie udało im się doprowadzić do zbliżenia kraju z sojuszem atlantyckim.
Na szczycie traktatu północnoatlantyckiego w Bukareszcie w kwietniu 2008 roku, tuż przed wojną, Gruzja otrzymała zapewnienie, że na pewno w przyszłości przystąpi do paktu po spełnieniu wymaganych warunków. Jednak według rosyjskich ekspertów wstąpienie Gruzji do NATO przestało być realne, bo blokuje je Kreml. – Jeżeli Gruzja przystąpi do NATO, to wywoła to kolejną wojnę – uważa Andriej Suzdalcew. Gruzja do dziś nie wznowiła stosunków dyplomatycznych z Rosją. Jako pośrednik w tej sprawie występuje Szwajcaria.