Wszystko wskazywało na to, że po ośmiu latach władzy obecna centrolewicowa koalicja pod wodzą premiera Jensa Stoltenberga (z Partii Pracy) będzie zmuszona ją oddać w wyniku wczorajszych wyborów. Ostatnie sondaże przedwyborcze dawały zwycięstwo koalicji centroprawicowej.
Norweskie media przewidywały, że premierem nowego rządu zostanie liderka Partii Konserwatywnej Erna Solberg. Sensacyjnie brzmiały jednak prognozy co do przyszłego szefa resortu finansów, drugiej najważniejszej osobistości w rządzie. Jeżeli wierzyć sondażom, najsilniejszym koalicjantem konserwatystów będzie Partia Postępu, znana ze swego nieprzejednanego stanowiska przeciwko napływowi imigrantów. Partii tej przewodniczy Siv Jensen, która miałaby zostać ministrem finansów.
Członkiem Partii Postępu był w przeszłości Anders Breivik, który dwa lata temu dokonał zamachu bombowego na budynki rządowe w centrum Oslo, a potem zaatakował obóz młodzieżówki Partii Pracy na wyspie Utoya, zabijając w sumie 77 osób. Partia Postępu straciła wtedy wielu sympatyków, ale zdołała ich odzyskać. Cztery lata temu zdobyła 22 proc. głosów. Przed poniedziałkowymi wyborami jej popularność oceniano na 16 proc. głosów.
Konserwatyści zamierzają dokonać gruntownej zmiany polityki gospodarczej, zapowiadając częściową prywatyzację państwowych korporacji, jak Statoil, Telenor czy Yara. Zapowiada też rozpoczęcie debaty nad losami państwowego funduszu, na którym gromadzone są wpływy z eksportu ropy. Jest już na nim 750 mld dol., które zdaniem Partii Konserwatywnej powinny być lepiej wykorzystane.
Postępowcy z kolei chcą obniżki horrendalnych cen alkoholu oraz zamknięcia Norwegii dla cudzoziemców. Jednak to dzięki imigracji ludność 5-milionowej Norwegii rośnie co roku o ok. 1,3 proc. Inna rzecz, że aż 467 tys. obywateli pobiera renty z powodu niezdolności do pracy. 820 tys. pracuje w organach administracji państwowej. Sektor państwowy wytwarza 58 proc. PKB.