Najpierw – na pełnym „chilloucie”. Dopiero zapowiedź, że na otwarcie drogi ma przyjechać prezydent, spowodowała, że budowlańcy ruszyli do ataku i walce jeździły nam pod oknami 24 godziny na dobę. Na dzień przed godziną zero przy drodze stanęły wielkie billboardy informacyjne pokazujące, jak było źle, a jak będzie dobrze, robotnicy dostali błyszczące kamizelki, w ruch poszły polewaczki, które non stop spryskiwały busz, by nie kurzył się z niego na syzyfowo zamiatany świeży asfalt. Na miejscu pojawiła się policja, rozpięto wielki namiot, ustawiono krzesła, stoły pod katering. We wsi pojawił się mianowany plenipotentem władz ksiądz (odziany w służbową budowlaną kamizelkę), którego zadaniem było zachęcić ludność do przyjścia na event i dania upustu spontanicznej radości i wdzięczności władzy, która zesłała swemu ludowi asfalt z nieba.
Rano okazało się, że prezydent spóźni się o dzień. Polewanie i zamiatanie weszło w fazę obłędu. Kolejnego ranka krzesła wypełniły się do ostatniego miejsca, pięć godzin wpatrywania się w niebo i wreszcie oczom zebranych ukazał się prezydencki śmigłowiec. Głowa państwa wyszła, przywitała się i ruszyła na inspekcję. Z daleka widać było tylko ożywioną gestykulację. Po kilkunastu minutach prezydent bez słowa minął gości, pomaszerował do śmigłowca i odleciał. Osłupiały tłum tkwił w stuporze przez dobry kwadrans, a gdy się otrząsnął, zaatakował stoły z kateringiem.
Następnego dnia gazety pełne były pochwał pod adresem Czujnego Ojca Narodu, który nie popuścił i nie dopuścił, żeby jego ludowi fundowana była fuszerka. „Tu nie ma co otwierać” – miał stwierdzić. „Jak można było w ogóle pokazać mi coś takiego?” – wyrzucał mdlejącym ze strachu dyrektorom i ministrom. Co tak wkurzyło prezydenta: to, że asfalt już chwilę po położeniu wyglądał jak dziurawy, czy to, że na drodze nie było poboczy czy pasów? Kłopot, jak się okazuje, był inny: drogę wybudowano w niewłaściwym miejscu. Według planów od skrzyżowania, na którym lądował prezydent, wyasfaltowane miało bowiem być 5 kilometrów na południe, drogowcy omyłkowo zrobili jednak nie tę nitkę – 5 kilometrów, ale w kierunku zachodnim.
Na czym każdy zyskał. My w Kasisi, bo wreszcie mamy drogę do miasta i do szpitala. Prezydent, bo miał okazję, by pokazać ojcowskie pazury. Budowlańcy, bo prezydent może ich sobie opieprzać, ale przecież ktoś ten właściwy kierunek musi teraz zbudować. Może dlatego gdy za oknami lub w telewizorze maszeruje mi polityka, w przeciwieństwie do moich znajomych nie dostaję spazmów. Po prostu wiem, że poza nią istnieje jeszcze na tym świecie Opatrzność. To właśnie w niej higieniczniej jest pokładać nadzieję.
Autor jest twórcą portalu stacja7.pl