Damaszek na realizację pierwszego punktu porozumienia ma tydzień. W tym czasie ma przekazać „pełne zestawienie nazw, typów i ilości swych komponentów broni chemicznej, typów amunicji oraz lokalizacji i form składowania, produkcji i prac badawczych”. Ogłaszając to podczas wspólnej konferencji prasowej, amerykański sekretarz stanu i szef rosyjskiej dyplomacji wyjaśnili, że porozumienie zawiera także zgodę Syrii na przyjęcie inspektorów ONZ ds. broni chemicznej. Ma to nastąpić nie później niż w listopadzie.
John Kerry i Siergiej Ławrow poinformowali, że jeśli Syria nie zastosuje się do porozumienia, które musi być sfinalizowane przez Organizację ds. Zakazu Broni Chemicznej (OPCW), narazi się na konsekwencje zgodnie z artykułem 7. Karty Narodów Zjednoczonych. Dotyczy on ewentualnych sankcji i akcji militarnej.
I dokładnie w tym miejscu zaczynają się schody. Im więcej szczegółów porozumienia jest wyjawianych, tym trudniejsze będzie ono w realizacji, jeśli nie będzie dobrej woli rządu w Damaszku – twierdzą eksperci. A z regionu docierają informacje świadczące o tym, że na dobre chęci żadnej ze stron konfliktu raczej nie ma co liczyć.
Subtelna różnica zdań
Szef amerykańskiej dyplomacji oświadczył, że w porozumieniu nie zapisano, jakie sankcje Syria poniesie w przypadku niewywiązania się z umowy, ale dodał, że prezydent Barack Obama rezerwuje sobie prawo do użycia siły. – Nie ma tu ograniczenia opcji – oznajmił Kerry. Z kolei minister Ławrow podkreślił, że w dokumencie „nie ma nic o użyciu siły ani o automatycznych sankcjach, a jakakolwiek akcja musi być zaaprobowana przez Radę Bezpieczeństwa ONZ”.
Różnica zdań – jeśli Syria rzeczywiście zdecyduje się na rozbrojenie – może pozostać wyłącznie w sferze języka dyplomacji. Jeśli jednak wyjątkowo ambitny plan rozbrojeniowy nie pójdzie tak gładko, jak zapowiadają Ławrow i Kerry, może się okazać, że rzeczywiście otwiera drogę do interwencji.