O tym, że Waszyngton i Teheran mogą nawiązać ostrożny dialog, mówiono od czasu wyboru w czerwcu nowego prezydenta Iranu. Hasan Rohani uznawany jest na Zachodzie za irańskiego „centrystę”, czyli polityka znacznie mniej radykalnego niż jego poprzednik na urzędzie Mahmud Ahmadineżad.
Domysły obserwatorów politycznych i wyrazy dobrej woli dyplomatów z obu stron znalazły wreszcie potwierdzenie. W niedzielę prezydent Barack Obama w wywiadzie dla telewizji ABC News przyznał, że napisał list do Hasana Rohaniego. We wtorek rzecznik irańskiego MSZ Marzieh Afcham potwierdził, że rzeczywiście doszło do wymiany korespondencji między oboma przywódcami.
Obama wysyłał już wcześniej listy do Ahmadineżada i najważniejszego w Iranie ajatollaha Chameneiego, jednak były to raczej posłania kurtuazyjne. Tym razem korespondencja może oznaczać wolę nawiązania dialogu.
Okazją do ewentualnej rozmowy mogłaby być sesja Zgromadzenia Ogólnego ONZ w przyszłym tygodniu. Oficjalne rozmowy obu prezydentów są oczywiście niemożliwe, jednak mówi się o możliwości zaaranżowania „przypadkowego” spotkania w kuluarach.
Stany Zjednoczone i Iran nie utrzymują stosunków dyplomatycznych od czasu rewolucji islamskiej ajatollaha Chomeiniego w 1979 r. Dla Irańczyków Ameryka to „imperium zła”, z którym trzeba walczyć, a nie rozmawiać. Z kolei Amerykanie traktują politykę Iranu – a zwłaszcza jego poparcie dla ruchów islamistycznych i dążenie do zbudowania broni jądrowej – jako jedno z największych zagrożeń dla stabilności na świecie. W tej sytuacji informacje o możliwości nawiązania dialogu politycznego oznaczają zasadniczą zmianę jakościową.
Bez udziału Iranu, który wspiera reżim w Damaszku i zaangażowany w wojnę syryjską po stronie władz libański Hezbollah, praktycznie niemożliwe będzie znalezienie politycznego rozwiązania dla Syrii (a w dużej mierze także dla wciąż pogrążonego w krwawym konflikcie Iraku).