Zapowiedziany przez szefa tureckiego rządu pakiet reform politycznych jest bardzo zróżnicowany. Znalazły się w nim obietnice liberalizacji systemu wyborczego w postaci obniżenia progu wyborczego z 10 do 5 proc. i ułatwienia dostępu partii politycznych do finansowania przez państwo już po osiągnięciu poparcia 3 proc. wyborców.
Od władzy dla narodu
Premier zrobił ukłon w stronę religijnych konserwatystów, zapowiadając zniesienie zakazu noszenia islamskich chust przez kobiety pracujące w instytucjach państwowych (poza wojskiem i policją). Powstać ma ciało nadzorujące walkę z szeroko rozumiana dyskryminacją, a uczniowie przestaną składać anachroniczną i nacjonalistyczną przysięgę wierności narodowi.
– To wszystko kroki w dobrą stronę, jednak zmiany w systemie politycznym są jedynie kosmetyczne – ocenia w rozmowie z „Rz” Fadi Hakura, ekspert londyńskiego think-tanku Chatham House. – Erdoganowi zależy przede wszystkim na poprawie wizerunku swojego i rządzącej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) zepsutego po letniej rozprawie z demonstrantami w stambulskim parku Gezi.
To ważne przed serią przyszłorocznych wyborów, w trakcie których Turcy wybierać będą parlament, prezydenta i samorządy lokalne. – Tym bardziej że mocno osłabł w tym roku „turecki cud gospodarczy” – dodaje Hakura.
Erdogan cieszy się nadal poparciem ok. 45 proc. wyborców i raczej nie musi się obawiać o zachowanie władzy, tym bardziej że opozycja jest rozdrobniona i mało przebojowa. Pod znakiem zapytania stoi jednak skala przyszłej wygranej. Niewielka większość albo rządy koalicyjne osłabiłyby jego polityczną rewolucję opartą na sterowanej demokracji. Nawet sposób obwieszczenia reform jako swoistego prezentu dla narodu pokazuje paternalistyczne podejście do społeczeństwa dominujące w kierownictwie AKP.