Próżnię wywołaną nieobecnością prezydenta USA podczas szczytu APEC na Bali szybko wypełnili Chińczycy. Jak obrazowo, choć z przesadą napisał znany brazylijski dziennikarz Pepe Escobar, chińska ofensywa w Azji Południowo-Wschodniej „jest jak rozpędzony lamborghini aventador", podczas gdy Amerykanie „wloką się w zdezelowanym chevrolecie".
Zastępujący prezydenta sekretarz stanu John Kerry zapewniał, że nic się nie zmieniło i Stany Zjednoczone nadal traktują azjatyckich partnerów ze szczególną uwagą. „Chciałbym podkreślić, że nic nie zakłóci przeorientowania (Ameryki) na Azję, któremu przewodzi prezydent Obama" – przekonywał Kerry podczas forum poświęconego współpracy biznesowej. Nie dla wszystkich obecnych okazał się równie przekonujący jak byłby jego szef.
Szczególnie aktywny okazał się ostatnio chiński prezydent Xi Jinping, który od czasu swojej inauguracji w marcu regularnie podkreśla znaczenie współpracy regionalnej. „Chiny nie mogą się rozwijać w izolacji od regionu Azji i Pacyfiku, a region nie może prosperować bez Chin" – powiedział Xi Jinping na Bali. Dodał kurtuazyjnie, że mimo rozbieżności pomiędzy Chinami, Japonią i USA nadal „jest wystarczająco dużo przestrzeni, by żeglować wspólnie".
Ze słowami chińskiego przywódcy korespondowało wygłoszone w Pekinie oświadczenie jego wiceministra finansów. Zhu Guangyao jako pierwszy wysokiej rangi urzędnik chiński skomentował sytuację wywołaną amerykańskimi problemami wewnątrzpolitycznymi, których skutkiem okazał się rządowy shutdown.
„Bezpieczeństwo (amerykańskiego) długu ma zasadnicze znaczenie dla gospodarki USA i całego świata. To jest odpowiedzialność Stanów Zjednoczonych" – pouczał Waszyngton Zhu Guangyao. Przypomniał przy okazji przykre dla światowych giełd skutki podobnego zamieszania z 2011 r., które doprowadziło także do utraty przez USA najwyższego ratingu kredytowego AAA.