Nie można podzielić go na połowy, tercje, czy kwarty. Nie wiadomo nawet do końca, od którego momentu można odliczać jego początek. Ale trwa i końca nie widać. Po jednej stronie Państwo Środka, po drugiej Kraj Kwitnącej Wiśni. Komentatorzy takiego meczu muszą przygotować się na najgorsze i jednocześnie mieć bogaty zasób słownictwa. Obie strony potrafią w niekończącym się pojedynku na PRowe hasła, oszczerstwa i zarzuty wznosić się na wyżyny kreatywności.
Kiedy to się zaczęło?
Mogło się zacząć pod koniec lata 2012 roku, gdy japoński rząd ogłosił, że wykupuje od prywatnego właściciela wysepki Senkaku. Albo kilka miesięcy wcześniej, w kwietniu, gdy ówczesny burmistrz Tokio, ShintaroIshihara, znany ze swoich prawicowych poglądów, ogłosił zbiórkę funduszy, by wykupić te same wyspy. Czyli wiemy, że chodzi o sporny archipelag. Dla Japończyków Senkaku, dla Chińczyków Diaoyu. Według strony chińskiej należą do Państwa Środka od czasów dynastii Ming. To Chińczycy bronili ich przed piratami z Japonii jeszcze w 1556 roku (są na to podobno odpowiednie dokumenty), a w 1992 roku nowe prawo o wodach terytorialnych ChRL mówi o Tajwanie i całym spornym archipelagu jako o własnym obszarze.Japończycy z kolei utrzymują, że już od 1885 roku nikt nie rościł sobie praw do tych wysepek, dlatego zostały włączone do otwierającego się na świat cesarstwa. Sytuacja patowa. Każda ze stron uważa, że ma rację i każda podaje swoją wersję wydarzeń.Nawet gdy zestawi się japońską i chińską nazwę największej wyspy – Uotsuri, widać, jak przeciwstawne są sposoby myślenia obu stron. Japończycy zapisują nazwę tej wyspy jako ??, dosłownie "ryba" "łowić", natomiast Chińczycy używają odwrotnej kolejności ?? – "łowić" "ryba". Po chińsku to właśnie te dwa znaki czyta się jak nazwę całego archipelagu – Diaoyu.
Kontrowersyjna świątynia
Być może punktem startu tego meczu może być też 26 grudnia 2013 roku, gdy premier Japonii, ShinzoAbe odwiedził kontrowersyjną świątynię Yasukuni. Za każdym razem, gdy szef rządu lub wysocy urzędnicy państwowi udają się do świątyni, państwa, które doświadczyły od Japończyków wielu okrucieństw podczas II wojny światowej, wystosowują dyplomatyczne noty sprzeciwu. W Yasukuni bowiem spoczywają wyobrażenia dusz 14 największych zbrodniarzy wojennych spod znaku wschodzącego słońca. To tak, jakby pod zniczem na grobie nieznanego żołnierza w Niemczech spoczywały prochy Hitlera i jego świty. Każdorazowa wizyta w takim hipotetycznym miejscu odbywana przez kanclerza Niemiec, wywoływałaby protesty w całej Europie. Trudno się zatem Chińczykom dziwić, ale przecież premier Abe utrzymuje, że ma pokojowe intencje i swoją wizytą wyraża szacunek dla ofiar wojny.
Jednak każda obecność w Yasukuni to zaognienie i tak trudnej sytuacji dyplomatycznej między Chinami a Japonią. Premier Abe wyprowadza kraj na prostą pod względem ekonomicznym, ale jednocześnie pracuje nad tym, by kraj spowiła od grudnia tego roku ustawa o tajemnicach, kojarząca się z nowoczesnym wymiarem cenzury. Dziennikarze zadający niewygodne dla władzy pytania będą pociągani do odpowiedzialności karnej. To samo będzie dotyczyło polityków, którzy powiedzą zbyt wiele. Od czasu do czasu pojawiają się także pogłoski o tym, że premier chce usunąć z japońskiej konstytucji zapis zakazujący krajowi posiadania armii. Słynny artykuł nr 9 wprowadzili do ustawy zasadniczej Amerykanie, sztabowcy generała MacArthura. Konstytucję dla Japonii pisano w pospiechu, zaraz po objęciu kraju okupacją po kapitulacji. Obecnie państwo może jedynie się bronić w przypadku zagrożenia, ale nie może otwarcie rozpoczynać międzynarodowych konfliktów. Premier Abe chciałby móc oficjalnie postraszyć Chińczyków, mieć w zanadrzu asa w rękawie do wykorzystania w sprzyjającym momencie. Na wodach otaczających sporny archipelag pełno jest wojskowych okrętów, bardzo łatwo o przypadkową kolizję, czy inny incydent.
Harry Potter, Japonia i Chiny
Kolejnym momentem rozpoczęcia tego pojedynku na argumenty może być też noworoczna wypowiedź chińskiego ambasadora w Wielkiej Brytanii, LiuXiaominga. W dzienniku The Telegraph porównał on w swoim eseju Japonię do Voldemorta, czarnego charakteru z książek o Harrym Potterze. Chiński dyplomata wzniósł się na wyżyny kreatywności, ponieważ jego analogia dotyczyła także świątyni Yasukuni – w jego oczach stała się niczym horkruks, jeden z symboli duszy złego charakteru, który w książce trzeba było zniszczyć, by pokonać Voldemorta. W odpowiedzi jego japoński odpowiednik, KeiichiHayashi, mówił o Chinach jako Voldemorcie całej Azji.