Okoliczności podróży wicepremiera Rosji Dmitrija Rogozina do Naddniestrza wywołały polityczne spięcie na linii Moskwa-Kijów-Bukareszt. Samolot Rogozina, którym w piątek polityk udał się na lokalne obchody Dnia Zwycięstwa, nie otrzymał zgody na podróż powrotną ani w przestrzeni powietrznej Ukrainy, ani nad obszarem Rumunii.
Rozzłoszony Rogozin napisał na Twitterze „Rumunia na żądanie USA zamknęła swoją przestrzeń powietrzną dla mojego samolotu. Ukraina znów nie przepuszcza. Następnym razem polecę Tu-160" (chodzi o ciężki rosyjski bombowiec strategiczny).
– To był po prostu nieudany żart wicepremiera Rogozina. Nie rozumiem jednak, jakim prawem Rumunia zabrania przelotu rządowemu samolotowi rosyjskiemu? – mówi „Rz" rosyjski politolog, prof. Siergiej Markow. Żart okazał się jednak kiepski, bo Bukareszt zażądał oficjalnych wyjaśnień.
– Ta sprawa w rzeczywistości pokazała izolację Rosji i słabość jej argumentów – komentuje przygodę rosyjskiego wicepremiera Viorel Cibotaru, dyrektor mołdawskiego Europejskiego Instytutu Studiów Politycznych.
Ostatecznie rosyjski wicepremier powrócił do Moskwy, ale na lotnisku w Kiszyniowie włądze mołdawskie skonfiskowały mu pudła z tysiącami podpisów pod petycją do prezydenta Putina o uznanie niezależnosci Naddniestrza.