Wprawdzie na wniosek fińskiego premiera Alexa Stubba wprowadzenie w życie nowych sankcji odłożono „o kilka dni", jednak pozostają one realnym zagrożeniem, którego wprowadzenie w życie pogorszyłoby sytuację przedsiębiorstw rosyjskiego sektora energetycznego (choć bezpośrednio nie dotyczą głównego eksportera gazu, czyli Gazpromu).
Jednym z punktów planu nowych sankcji przyjętego w poniedziałek jest poważne ograniczenie dostępu do zachodnioeuropejskich rynków finansowych dla rosyjskich koncernów Rosnieft, Gazpromnieft i Transnieft.
Przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy potwierdził, że rzeczywiste wprowadzenie sankcji będzie zależało od „warunków w regionie", czyli w praktyce od przestrzegania porozumienia o przerwaniu ognia w regionie Doniecka i Ługańska. We wtorek panował tam względny spokój.
W związku z sankcjami coraz częściej pojawiają się pogłoski o możliwych krokach odwetowych Moskwy wobec Europy, głównie w postaci odcięcia dostaw gazu przesyłanego na Zachód przez Ukrainę. „Financial Times" cytuje unijnych urzędników relacjonujących swoje rozmowy z rosyjskimi dyplomatami, w których padają „otwarte sugestie" dotyczące możliwości użycia przez Rosję „broni gazowej". Oficjalnie rzecznik Gazpromu Siergiej Kuprianow twierdzi, że o żadnych planach ograniczenia dostaw gazu na Zachód mu nie wiadomo. O tym, że nie musi to być tylko rzucanie słów na wiatr, przypomina jednak blokada eksportu gazu w 2009 r.
Ze strony Moskwy pogróżki padają nie po raz pierwszy w tym roku. Szef Gazpromu Aleksiej Miller już pod koniec czerwca groził Europie, że jego koncern może zmniejszyć przesył gazu na Zachód o ilość, jaka według Rosjan jest z powrotem przesyłana na Ukrainę. „Nie chcę wymieniać państw, które mogą zostać dotknięte, ale zaznaczam, że ich działania są półlegalne" – grzmiał Miller.