Włoski premier zaprosił przywódców UE na nieformalny szczyt 8 października do Mediolanu. Temat – wzrost gospodarczy i walka z bezrobociem. Jeszcze kilka dni temu zmieniano datę tego wydarzenia, potem nieoficjalnie podawano, że impreza, w której zorganizowanie tyle kapitału politycznego włożył Matteo Renzi, w ogóle się nie odbędzie z powodu napiętego kalendarza przywódców. W końcu podano termin, ale to ciągle informacja nieoficjalna.
Włoski premier bardzo potrzebuje tego wydarzenia. – Chce pokazać, że to on inicjuje w Europie debatę na temat wzrostu gospodarczego. Włochy mają teraz prezydencję w UE i taki szczyt to trochę zabieg wizerunkowy, obliczony na efekt wewnętrzny – mówi „Rz" Vincenzo Scarpetta, ekspert think tanku Open Europe w Londynie.
Renzi stoi przed wielkim wyzwaniem zreformowania rynku pracy w swoim kraju. We Włoszech jest przepaść między uregulowanym, chronionym zatrudnieniem starszych pracowników w tradycyjnych gałęziach przemysłu, takich jak motoryzacja, a śmieciowymi umowami młodych. – Od wielu lat ta przepaść się pogłębia. Rynek pracy jest chroniony i zupełnie nieelastyczny. W rezultacie doszliśmy do bezrobocia młodych na poziomie 42 proc. – mówi „Rz" Paolo Manasse, profesor ekonomii na Uniwersytecie Bolońskim.
Renzi ma pomysł, jak temu zaradzić: zabrać trochę ochrony kategoriom pracowników bronionym przez potężne związki zawodowe i dołożyć jej tym, którzy dziś nie mają nic. Ale taki pomysł budzi ogromne opory w jego własnej Partii Demokratycznej, tradycyjnie współpracującej z syndykalistami. – To będzie pierwszy poważny test jego charakteru – uważa Manasse.
Do przeforsowania zmian Renzi potrzebuje Europy. Bo jeśli chce reformować rynek pracy, to potrzebuje pieniędzy, np. na dodatkowe ubezpieczenia. ?I dlatego apeluje o bardziej elastyczne podejście do unijnych rygorów budżetowych, które – poprzez limit deficytu budżetowego i długu publicznego – zmuszają go do cięcia wydatków. Renzi szuka więc sojuszników w Europie, a szczyt w Mediolanie ma mu w tym pomóc.