Gospodarz Białego Domu nie ma nic do powiedzenia w dzisiejszych wyborach do Izby Reprezentantów i jednej trzeciej Senatu. Z najnowszych badań opinii wynika, że prezydent cieszący się zaledwie 40-proc. poparciem obywateli jest raczej obciążeniem dla swej partii niż przywódcą, który może pomóc jej kandydatom.
Nieprzypadkowo tylko jeden z kandydatów demokratów na senatora z Pensylwanii zaprosił prezydenta do udziału w swej kampanii. Nikogo to nie dziwi po niedawnym wystąpieniu prezydenta w Wisconsin. – Mimo oporu republikanów udało nam się stworzyć 10 milionów nowych miejsc pracy – tłumaczył Obama na jednym z wieców demokratów. Zebrani odpowiedzieli buczeniem. To coś całkiem nowego dla prezydenta.
– Gospodarka jest w dobrym stanie, ale panuje ogólne zniechęcenie Obamą. Zbyt wiele obiecał i jedyne, co zdołał zrealizować, to wywołująca kontrowersje w społeczeństwie reforma ubezpieczeń społecznych – tłumaczy „Rz" prof. Zbigniew Lewicki.
Wybory do Kongresu, zwłaszcza jeżeli odbywają się w połowie drugiej kadencji prezydenta, są w pewnym stopniu plebiscytem oceniającym jego dokonania, przy czym wyborcy nie mają już żadnych złudzeń i dają upust swej frustracji. W przypadku Baracka Obamy niezadowoleni są nie tylko robotnicy w Wisconsin, ale znacznie więcej obywateli. Na przykład Latynosi, których głosom zawdzięcza w dużej mierze swą prezydenturę. Mają za złe obecnej administracji, że mimo solennych obietnic nie nastąpiła żadna zasadnicza zmiana w polityce imigracyjnej ułatwiającej legalizację pobytu w USA.
Do tego dochodzi zaniepokojenie Amerykanów związane z zagrożeniami o charakterze globalnym. Lęk przed ebolą jest całkowicie realny. Nie bez znaczenia jest sytuacja na Bliskim Wschodzie i walka z dżihadystami z Państwa Islamskiego w Syrii i Iraku. Wprawdzie polityka zagraniczna odgrywa marginalną rolę w kampaniach wyborczych w USA, ale jeśli chodzi o islamistów, jest inaczej, ponieważ Amerykanie po dawnemu obawiają się ataków terrorystycznych na własnym terytorium.