"Rzeczpospolita": W środę niespodziewanie ogłoszono koniec izolacji Hawany przez Waszyngton. Jak doszło do porozumienia o nawiązaniu stosunków dyplomatycznych między Kubą i Amerykanami? Podobno przełomem było spotkanie Franciszka z Barackiem Obamą w marcu w Rzymie.
Przemysław Hauser: Ta rozmowa to było postawienie kropki nad i. Inicjatywa wyszła ze strony kościelnej o wiele wcześniej. Punkt wyjścia to pielgrzymka Jana Pawła II na Kubę w 1998 r. Wtedy nastąpił pierwszy wyłom. Fidel Castro zdecydował się na wiele ustępstw, jak uznanie świąt Bożego Narodzenia, większa swoboda wyznania. Ale zrobił to nie dlatego, że jako były uczeń szkoły jezuickiej jest ukrytym katolikiem. Powody były czysto pragmatyczne, Castro widział w Kościele dobrego pośrednika w doprowadzeniu do odprężenia ze Stanami Zjednoczonymi.
Kościół rzeczywiście podjął się takiej roli?
Aktywność dyplomacji watykańskiej była od tego momentu ogromna, w szczególności nuncjusza na Kubie od 2007 r. Giovanniego Angela Becciu, który został później zastępcą sekretarza stanu Stolicy Apostolskiej. Kluczową rolę w tym procesie odegrał również arcybiskup Bostonu Sean Patrick O'Malley, kapucyn i jeden z faworytów ostatniego konklawe, oraz Thomas Wenski, z pochodzenia Polak, wówczas arcybiskup Orlando, a dziś Miami, największego ośrodka kubańskiej diaspory w USA. Jako ambasador Zakonu Maltańskiego na Kubie wielokrotnie ich u siebie gościłem. A po stronie amerykańskiej ważną rolę odegrał ówczesny szef sekcji interesów USA w Hawanie Jonathan D. Farrar, żarliwy katolik, co w Departamencie Stanu zdarza się rzadko.
Był pan pośrednikiem w tych kontaktach?