Po podsumowaniu raportów nowojorskiej policji z Sylwestra okazało się, że w mieście nie popełniono ani jednego wykroczenia. Nikt spośród miliona ludzi świętujących na Time Square i w jego okolicach nie zaparkował nieprawidłowo samochodu, nie rzucił butelką ani nie ukradł nikomu portfela czy komórki. Taka sytuacja jest po prostu niemożliwa czemu policjanci wcale nie zaprzeczają – ich akcja wyjątkowej tolerancji (przeciwieństwo „zera tolerancji" wprowadzonego kiedyś przez burmistrza Rudolfa Giulianiego) okazuje się swoista formą protestu przeciwko aktualnemu szefowi metropolii.
Skutki swoistego „strajku włoskiego" nowojorskiej policji są już wyraźnie zauważalne. Sądy doraźne zajmujące się sprawami kieszonkowców albo sprawców awantur w barach z braku podsądnych kończą urzędowanie wczesnym popołudniem, klientów nie mają adwokaci, a w areszcie tymczasowym na Rikers Island połowa cel jest pustych.
Bill de Blasio, który zajął fotel burmistrza rok temu (1 stycznia 2014 r.) nie ma tak dobrych relacji z podległymi mu służbami porządkowymi jak jego poprzednicy, a zwłaszcza Giuliani, który stosując umiejętną taktykę motywacji i zachęt doprowadził w latach 90 do wyraźnego zmniejszenia przestępczości uważanej wcześniej za jedną z głównych bolączek wielkiego miasta.
Obecny burmistrz wywołał niechęć policjantów gdy w trakcie protestów po zastrzeleniu czarnoskórego nastolatka Michaela Browna w Ferguson sam wypowiadał się krytycznie o policji, zamiast stanąć w obronie swoich podwładnych. Furię mundurowych wywołał gdy udzielił swojemu synowi rady, by „lepiej wystrzegał się policji", a w czasie jednej z demonstracji stanął obok jej organizatorów.