„Biorąc pod uwagę to, że w ostatnim czasie żadne (dyplomatyczne) rozmowy – również te w tzw. formacie normandzkim – do niczego konkretnego nie doprowadziły i nadal są odkładane, należy oczekiwać (...) tworzenia sprawnej struktury dowodzenia rosyjsko-terrorystycznymi wojskami w celu dalszego prowadzenia działań bojowych" – przedstawiciel ukraińskiego sztabu generalnego podsumował we wtorek kolejne nieudane próby dyplomatycznego rozwiązania konfliktu.
Dzień wcześniej w Berlinie zakończyło się fiaskiem spotkanie ministrów spraw zagranicznych Francji, Niemiec, Ukrainy i Rosji. Jego jedynym widocznym rezultatem było odwołanie zaplanowanych na 15 stycznia rozmów przywódców tych czterech państw w stolicy Kazachstanu, Astanie.
Szefowie dyplomacji zgodzili się co prawda, że zakończenie wojny na Ukrainie należy zacząć od wypełniania „mińskich porozumień rozejmowych" (zawartych we wrześniu w białoruskiej stolicy), a przede wszystkim wycofania ciężkiego sprzętu z rejonu konfliktu, wydania jeńców i oddania granicy ukraińsko-rosyjskiej pod kontrolę misji OBWE. Ale wszystko rozbiło się o żądanie rosyjskiego ministra Siergieja Ławrowa dołączenia do rozmów przedstawicieli separatystów z Doniecka i Ługańska.
Poza rozmowami pokojowymi Ławrow żądał, by separatyści „poczuli się pełnoprawnymi uczestnikami i równoprawnymi partnerami procesu politycznego". Chodziło mu o to, że władze Ukrainy powinny rozpocząć z nimi rozmowy o nowym ustroju politycznym kraju oraz reformie konstytucyjnej. Kijów nie zamierza jednak rozmawiać o tym ani z Moskwą, ani z separatystami. Jeszcze latem ubiegłego roku prezydent Petro Poroszenko przyznał części obwodów donieckiego i ługańskiego prawo do lokalnego samorządu, ale sam anulował swoje rozporządzenia z powodu ofensywy separatystów.
Obecnie szefowie dyplomacji postanowili jedynie, że zamiast przywódców państw spotkają się eksperci. – Spotkanie prezydentów zostaje odłożone (...) na kilka tygodni – powiedział Elmar Brok, szef Komisji Spraw Zagranicznych Parlamentu Europejskiego.