Zawsze był pan orędownikiem regionalnej współpracy w Europie Środkowej. Czy po upływie ćwierćwiecza od czasu, gdy zaczęto tworzyć zręby późniejszej Grupy Wyszehradzkiej ocenia pan tę współpracę tak samo jak wówczas?
Rudolf Chmel: W ostatnim półwieczu idea Europy Środkowej miała kilka faz. Pierwsza trwała do 1989 r., kiedy była domeną intelektualistów chcących pokazać, że tak naprawdę my nie należymy do strefy sowieckiej i starających się utrzymać związki z Zachodem. Po roku 1989 idea ta zyskała bardziej pragmatyczny wymiar, czego wynikiem było w 1991 r. założenie Grupy Wyszehradzkiej i to wtedy właśnie Polska, Czechosłowacja i Węgry wspólnie postanowiły dążyć do integracji z zachodnimi strukturami politycznymi, ekonomicznymi i wojskowymi. Wtedy też intelektualistów-idealistów zaczęli zastępować polityczni pragmatycy podejmujący już konkretne kroki na rzecz integracji z Zachodem. I także wtedy okazało się, że nie wszystkie nasze państwa podchodzą do tej sprawy jednakowo.
Myśli pan, że pęknięcia pomiędzy państwami „wyszehradzkimi" ujawniły się już wówczas
Powiem więcej: wyszły na jaw narodowe egoizmy. Nie mówię tego tylko dlatego, że rozmawiamy w Polsce, ale uważam, że najbardziej do współdziałania dążyli wtedy Polacy, a najwięcej swoistego egoizmu prezentowali Węgrzy. Politycy z ówczesnej Czechosłowacji wykazywali najwięcej ambiwalencji, ale pamiętajmy, że państwo czechosłowackie zaczęło się właśnie rozpadać i pojawiły się tendencje nacjonalistyczne - zwłaszcza na Słowacji, ale nie tylko.
A może Węgrzy i Czesi uważali się już za trochę lepszych od Polaków i Słowaków. Vaclav Klaus mówił przecież w tamtym czasie, że nie jest entuzjastą współpracy regionalnej, bo ona wręcz „konserwuje zacofanie".