Jak co roku 11 września, w narodowe święto prowincji, Diadę, setki tysięcy mieszkańców Barcelony wyszło na Avenida Meridiana, jedną z głównych arterii miasta. Ale tym razem chodziło o znacznie więcej niż wymachiwanie żółto-czerwonymi flagami i wykrzykiwanie nie zawsze pochlebnych haseł pod adresem Hiszpanii.
W zamyśle secesjonistów święto miało być początkiem kampanii przed wyborami do regionalnego parlamentu 27 września, które mogą okazać się decydującym etapem w uzyskaniu niepodległości przez Katalonię.
Arturo Mas, który do tej pory był premierem prowincji, zapowiedział, że jeśli jego koalicja Junts pel Si (Razem dla tak) zdobędzie wraz z malutką, skrajnie lewicową partią secesjonistyczną CUP większość 68 mandatów w 135-osobowym zgromadzeniu, rozpocznie budowę instytucji niezależnego państwa.
– Musimy zastąpić struktury państwa hiszpańskiego, budując na przykład własny system podatkowy, służbę dyplomatyczną, bank centralny, fundusz zabezpieczeń socjalnych. A także, choć wiem, że to najbardziej kontrowersyjne, ograniczone siły zbrojne, aby wypełnić należną nam część zadań w ramach NATO – tłumaczył Mas w ubiegłym tygodniu w wywiadzie dla „Financial Times". Ten plan ma być wprowadzony błyskawicznie: Mas chce już po 18 miesiącach ogłosić niepodległość kraju!
Sondaże pokazują, że scenariusz Masa może się spełnić, a przynajmniej jego pierwsza faza. Wynika z nich, że koalicja Junts el Si i CUP mogłaby zdobyć właśnie 68 lub 69 mandatów.