Przedstawiciele establishmentu Partii Republikańskiej łapią się za głowy. Do pierwszych prawyborów i konwektykli (sejmików) w stanach Iowa zostało jeszcze kilka miesięcy, ale rywalizacja 16 kandydatów Partii Republikańskiej do nominacji już rozgrzała polityczne nastroje. Dwie telewizyjne debaty – sierpniowa i ubiegłotygodniowa – pokazały, iż wstępny etap kampanii to czas radykałów oraz antysystemowców. Kandydaci prześcigają się w antyimigracyjnej retoryce, kwestionują konstytucyjne prawo do obywatelstwa osób urodzonych na amerykańskiej ziemi, grożą Chinom, Rosji i Iranowi. Obrażają się wzajemnie, ale dzięki temu telewizyjne potyczki biją rekordy oglądalności – ostatnią debatę w CNN oglądały 23 miliony osób. Cierpią na tym ci kandydaci, których jeszcze niedawno wskazywano jako głównych faworytów do partyjnej nominacji.
Wyniki sondaży przeprowadzonych po drugiej debacie, która odbyła się w minioną środę, pokazują, że na czele wyścigu pozostaje niezmiennie miliarder Donald Trump, którego popiera aż 36 procent badanych. Tuż za nim uplasował się czarnoskóry neurochirurg Ben Carson (12 proc.), który wyprzedza byłą szefową Hewletta-Packarda Carly Fiorinę (10 proc.). Żaden z pozostałych kandydatów nie osiągnął dwucyfrowego poparcia. Oznaczało to, że ponad połowa republikanów, którzy oglądali debatę, optuje za kandydatem anty- lub pozasystemowym, niemającym żadnego doświadczenia w piastowaniu wybieralnego urzędu. Przed takim sposobem prowadzenia politycznego dyskursu ostrzegają jednak nawet przedstawiciele konserwatywnych środowisk. „To maniakalnie autodestrukcyjna retoryka" – uważa Russell More, przewodniczący Komisji Etyki i Wolności Religijnej w Southern Baptist Convention reprezentującej konserwatywne środowisko baptystów na południu USA.
Pełniejszy obraz sytuacji zobaczymy, gdy pojawią się kolejne wyniki badań dużych amerykańskich sondażowni. Pierwsze z tych badań, opublikowane przez gospodarza środowej debaty – telewizję CNN oraz ORC – daje nadal prowadzenie Trumpowi z poparciem 24 proc. Jednak w poprzednim badaniu miliarder cieszył się aż 32 proc. poparcia. Zdecydowany skok w górę odnotowała Fiorina – 15 proc., czyli o 12 proc. więcej niż na początku miesiąca. Poparcie dla Carsona spadło w tym czasie z 19 proc. do 14 proc. Jedynym przedstawicielem establishmentu, który osiągnął wynik dwucyfrowy, jest senator Marco Rubio – cieszy się według CNN 11-proc. poparciem republikańskiego elektoratu. Wymieniani wśród faworytów do nominacji były gubernator Florydy Jeb Bush oraz gubernator Wisconsin Scott Walker wypadają obecnie nadspodziewanie słabo. Lepszy wynik od nich osiągnęli nawet dwaj senatorowie – Ted Cruz i Rubio, a także gubernator New Jersey Chris Christie. Cruz zresztą ma opinię buntownika w izbie wyższej Kongresu, czym z pewnością nie zaskarbia sobie sympatii swoich republikańskich kolegów, więc też jest uważany za antysystemowca.
Najbardziej może niepokoić słaby wynik Walkera, przedstawiciela establishmentu, akceptowanego przez konserwatywne skrzydło republikanów, w tym środowisko Tea Party. Ostatnie tygodnie wypromowały na czołówkę sondaży Carly Fiorinę, która w poprzedniej debacie transmitowanej przez telewizję Fox nie wystąpiła z powodu zbyt słabych sondaży. To ona w sondażu Morning Consult wyrosła na zwyciężczynię ubiegłotygodniowej debaty (Trump zdecydowanie wygrał poprzednią – sierpniową), głównie dzięki klarownym wypowiedziom na temat polityki zagranicznej, przerywania ciąży oraz ciętym ripostom skierowanym właśnie do Trumpa.
W wyścigu o nominację nieoczekiwanie zaczął się liczyć Marco Rubio, senator reprezentujący Florydę, jeden z kluczowych stanów mogących przesądzić o ostatecznym wyniku wyborów. To o tyle zaskakujące, że Rubio początkowo traktował udział w tej kampanii wyłącznie sondażowo. Tymczasem radzi sobie w sondażach lepiej niż także kojarzony w Florydą Jeb Bush. Rubio może być też ratunkiem dla republikanów usiłujących zaskarbić sobie kluczowy latynoski elektorat.