Emocje przeżywała w niedzielę cała Austria i pół Europy. Po raz pierwszy w UE wyborcy mogą posadzić na najwyższym stanowisku polityka skrajnej prawicy. Norbert Hofer jest kandydatem Wolnościowej Partii Austrii (FPÖ).
Jednak nadal nie jest pewne, kto wygrał drugą turę austriackich wyborów prezydenckich – Hofer czy Alexander Van der Bellen, związany z Zielonymi kandydat niezależny. Różnice między nimi najpierw w exit pollach, a potem już po przeliczeniu większości głosów oddanych w lokalach wyborczych są minimalne.
Niezależnie od tego, czy Hofer zostanie prezydentem, skrajna prawica może mówić o największym sukcesie w historii UE. Około połowy głosów w wyborach powszechnych nie zdobył jeszcze nikt z tej opcji politycznej, wzbudzającej postrach w Brukseli i elitach europejskich. Do pójścia drogą wytyczoną przez partię Hofera szykują się już inne skrajnie prawicowe partie w Europie, w szczególności francuski Front Narodowy, który podda się próbie wyborczej za rok.
Popularność radykałów to przede wszystkim skutek napływu imigrantów. Ale FPÖ i jej sojusznicy z grupy Europa Narodów i Wolności – wspomniany Front Narodowy, włoska Liga Północna czy holenderska Partia Wolności – posługują się nie tylko hasłami antyimigranckimi, co i w Polsce pozwala uzyskiwać dobre wyniki wyborcze. Skrajna prawica – i tym się różni od PiS – jest też antyamerykańska i prorosyjska.
Wiele wskazywało na to, że Europa była pogodzona z tym, iż Austriacy mogą sobie wybrać skrajnie prawicowego prezydenta. – Niemcy będą szanowały każdy wybór – powiedział w przeddzień głosowania przewodniczący Bundestagu Norbert Lammert.