O wydarzeniach w Turcji, które od piątkowego wieczora przykuwały uwagę świata, można powiedzieć, że niekoniecznie takie są, na jakie wyglądają.
Na pewno zwycięzcą jest prezydent Recep Erdogan. Dzięki szybkiemu pokonaniu puczystów jeszcze się umocni. Nie tylko na własnym ankarskim podwórku, gdzie i tak miał pozycję niemal sułtańską. I gdzie teraz za kraty, pod zarzutem wspierania puczu, trafiają tysiące wojskowych, a z pracy są usuwani setkami sędziowie i prokuratorzy.
Stanie się jeszcze silniejszy na scenie międzynarodowej. Od wszystkich możnych usłyszał, że ulżyło im, iż demokratycznie wybrane władze Turcji się utrzymały. Wcześniej wiedział, że jest Amerykanom i Europejczykom niezbędny do rozwiązania dwóch wielkich problemów – powstrzymania wielkiej fali imigrantów i zwalczenia terroryzmu tzw. Państwa Islamskiego. Teraz jeszcze usłyszał o ochronie demokracji, co jest miłą odmianą po serii zarzutów o autorytaryzmie, brutalnej rozprawie z Kurdami i dławieniu wolności mediów. Choć trzeba przyznać, że te zarzuty formułowali raczej dziennikarze, obrońcy praw człowieka czy mniej znaczący politycy. VIP-y z zaciśniętymi zębami zawierały z nim porozumienia.
Wzmocniona pozycja Erdogana nie oznacza jednak wzmocnienia Turcji. Zemsta na puczystach może doprowadzić do chaosu w armii. A to w czasie prawdziwej wojny w regionie nie jest dobrą perspektywą i dla Zachodu.
Niepokój budzi zablokowanie bazy lotniczej w Incirlik, z której amerykańskie samoloty wyruszały na naloty na pozycje dżihadystów w Syrii. Wzmacnia go jeszcze to, że pierwszym przywódcą, z którym prezydent Turcji rozmawiał po puczu i na dodatek umówił się na rychłe spotkanie, jest Władimir Putin, jeszcze niedawno wielki wróg. Wszystko to dzieje się ledwie tydzień po warszawskim szczycie NATO, na którym Erdogan wspierał wzmacnianie flanki wschodniej. – Turcja nie przestanie wypełniać zobowiązań wobec NATO, by uszczęśliwić Rosjan – uspokaja w rozmowie z „Rz" turecki politolog prof. Ilter Turan.