Bogusław Chrabota: Barbarzyńcy

Starożytność pociągała mnie od dziecka niczym narkotyk. Ale już jako dorosły człowiek uświadomiłem sobie, że ów świat niszczony przez barbarzyńców straciliśmy bezpowrotnie.

Publikacja: 23.12.2021 15:57

Bogusław Chrabota: Barbarzyńcy

Foto: AdobeStock

Grunt to dobrze zacząć. Nie pamiętam dokładnie: miałem sześć czy siedem lat, kiedy sięgnąłem po tę książkę. Pewien jestem jednego: „Egipcjanina Sinuhego" zacząłem czytać, zanim poszedłem do szkoły. Czytałem po kryjomu, żeby nikt nie wiedział, najczęściej schowany pod stołem w dużym pokoju mieszkania moich rodziców.

Stół stał przy oknie, światła było więc w nadmiarze, a mimo to wciśnięty między krzesła, pod szerokim drewnianym blatem miałem poczucie intymności, bo takie rzeczy, o których pisał Mika Waltari, należało przeżywać w samotności. Lekko sfatygowane tomy wyciągnąłem z szafy mojego ojca absolutnie nielegalnie. Wcześniej zaintrygowała mnie okładka, a gdy spytałem, co to za książka, ojciec odpowiedział, że dla dorosłych. Od tego momentu Sinuhego obok tajemniczości (na okładce owa dziwna figura człowieka z głową psa) otaczała aureola owocu zakazanego. Cóż więcej trzeba było siedmiolatkowi!

Wielu rzeczy nie rozumiałem, zwłaszcza dziwnej skłonności bohatera książki do kobiet (z mojej ówczesnej perspektywy wiecznie zasmarkane i rozbeczane, do tego w spódniczkach, zero piłki nożnej i zabawy w strzelanie, kompletnie więc nieinteresujące!), zwykle fatalnych. Z jakichś niepojętych przyczyn wciąż się za nimi uganiał. Po co? Nie byłem w stanie pojąć. Za to wszystko inne pociągało mnie niczym narkotyk. Starożytny Egipt. Wodzowie. Faraonowie. Tajemnice świątyń. Posłowie hetyccy. Kreta i jej młodzieńcy tańczący przed bykami. Obmierzłe ciało Minotaura znalezione przez Sinuhego gdzieś na plaży u wrót labiryntu. Oszałamiająca panorama starożytnego świata napisana lekką ręką Fina na poddaszu jego domu w Helsinkach. Dziś wiem, że to efekt zlepku nie całkiem spójnych inspiracji. Jakieś poskręcane z sobą sznurkiem wątki z kilku mitologii; trochę Biblii, nieco „Księgi umarłych", garść greckich mitów; wszystko podlane archeologicznym sosem. Komiksowe wręcz, ale jak uskrzydlone! Jak porywające. Zakochałem się w tym świecie! Pewnie na zawsze.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Kolumb i kulinaria

Kiedy już przeczytałem owe 600 czy 700 stron Sinuhego, przyszedł czas na kolejne książki z sekretnej półki mojego ojca. Sięgałem więc po wszystko, co miało jakikolwiek związek ze starożytnością. Podręczniki akademickie. Jakieś pokiereszowane wydanie „Wojny trojańskiej" Krawczuka. Mitologię grecką. „Aleksandra" Bunscha. Wszystko, na kartach czego ścierali się tłumnie i z trzaskiem mieczy wojownicy, gdzie rej wodzili wodzowie, lała się szeroką rzeką krew na sprawiedliwych i potępionych, gdzie wznosiła się i upadała cywilizacja. Co ciekawe (zauważam to dopiero dziś), bardziej od bukolicznych obrazów dojrzałych kultur interesowali mnie najeźdźcy i okrutnicy. Oczywiście kibicowałem pod Troją Achajom, a nie obrońcom Ilionu. I Aleksandrowi, kiedy porywał się z mieczem na Achemenidów. Niebezpiecznie pociągał mnie Hannibal, a jeszcze bardziej rżnący Rzymian Spartakus. Odnajdywałem przyjemność w studiowaniu wypraw Wizygotów, Hunów i Longobardów. Stałem po stronie Teodoryka w Italii i Wandala Genzeryka w Kartaginie. Potem przeniosłem swoje zainteresowanie na krzyżowców i Czyngis-chana. Pociągał mnie romantyzm ich wypraw. Straceńcza odwaga i łut szczęścia w obalaniu zastałego świata.

Innymi słowy pociągało mnie... barbarzyństwo. Znieść przeszłość w imię przyszłości. Roztrwonić tradycję w imię nowego. Czy żal mi było ruin Rzymu? Zdewastowanego Akropolu? Zdobytego przez Turków Konstantynopola? To były dalsze pytania, bo na pierwszym planie zawsze stał heroizm zwycięzców i pokonanych. Tak było do momentu, kiedy sam nie dotknąłem ruin. Gdzieś w Azji, już jako dorosły człowiek, w gruzowisku Priene czy Didymy, a może przede wszystkim w Efezie, uświadomiłem sobie, że ów świat niszczony przez barbarzyńców straciliśmy bezpowrotnie. Trzeba było dotknąć fragmentów rozbitych kolumn, by po raz pierwszy poczuć nostalgię i z goryczą stwierdzić, że jedyne, co nam zostało, to... wyobraźnia.

Jako dziecko tego nie rozumiałem, bo w moim świecie – tak jak w podręczniku – kultura następowała po kulturze. Na ruinach ziguratów wyrastał Babilon. Po państwie faraonów kwitła Aleksandria. Po śmierci Aten rozkwitał Rzym. Po Rzymie Akwizgran i tak dalej, i dalej. W tym świecie nie było przepaści. Nie było luk. Następstwo wydawało się nie tylko naturalne, ale też oczywiste. Ciągłość w jakiś przedziwny sposób rozgrzeszała barbarzyńców. W ruinach jońskich miast po raz pierwszy poczułem, że to nieprawda. Że po barbarzyńcach nastaje zwykle pustka.

Musiałem więc wszystko zrekapitulować. Przemyśleć jeszcze raz. Nie byłem już tak pewien swoich dawnych bohaterów. Ich heroizm zaczął wydawać mi się podejrzany. Czy aby na pewno wartości, które przynieśli, były lepsze? Czy na pewno te wcześniejsze były gorsze? Czy ów kult gwałtowności i zmiany jest uzasadniony? Zmieniłem perspektywę. Nauczyłem się patrzeć wstecz inaczej. Z większym namysłem i rozwagą. Ale i dziś przychodzą chwile, kiedy powracają dawne myśli i – trochę na zasadzie znudzenia czy przekory – chce się porąbać na kawałki cały świat, rozbić rzeczywistość w imię nieokreślonego nowego. Szybko jednak mijają przygaszone refleksją, że to właśnie barbarzyństwo. A niebarbarzyństwo to trudna sztuka przeniesienia w przyszłość ukrytych w dłoniach dawnych wartości.

Ilu z nas to rozumie?

Grunt to dobrze zacząć. Nie pamiętam dokładnie: miałem sześć czy siedem lat, kiedy sięgnąłem po tę książkę. Pewien jestem jednego: „Egipcjanina Sinuhego" zacząłem czytać, zanim poszedłem do szkoły. Czytałem po kryjomu, żeby nikt nie wiedział, najczęściej schowany pod stołem w dużym pokoju mieszkania moich rodziców.

Stół stał przy oknie, światła było więc w nadmiarze, a mimo to wciśnięty między krzesła, pod szerokim drewnianym blatem miałem poczucie intymności, bo takie rzeczy, o których pisał Mika Waltari, należało przeżywać w samotności. Lekko sfatygowane tomy wyciągnąłem z szafy mojego ojca absolutnie nielegalnie. Wcześniej zaintrygowała mnie okładka, a gdy spytałem, co to za książka, ojciec odpowiedział, że dla dorosłych. Od tego momentu Sinuhego obok tajemniczości (na okładce owa dziwna figura człowieka z głową psa) otaczała aureola owocu zakazanego. Cóż więcej trzeba było siedmiolatkowi!

Pozostało 83% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Szwajcaria odnowi schrony nuklearne. Już teraz kraj jest wzorem dla innych
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021