Wyczyn ten budzi zdumienie potomnych. Jak kilkuset hiszpańskim awanturnikom, bez stałego wsparcia zewnętrznego, udało się zdobyć miasto, które zamieszkiwało ponad 200 tys. ludzi, w tym elitarne oddziały wojsk azteckich?

Za jedną z przyczyn uznaje się dekadencję moralną imperium Mexików, którym rządził obsesyjnie pochłonięty rozważaniami religijnymi Montezuma II. Ale nawet z opisu kronikarzy hiszpańskich możemy wnioskować, że to państwo było świetnie administrowane. Władzę sprawował wybierany przez Radę Starszych duumwirat. Jednym z wybrańców był tlatoani (mówca), czyli naczelny wódz państwa, drugim – cihuacoatl (dosł. kobieta wąż), który sprawował funkcje administracyjne, był zatem jakby odpowiednikiem dzisiejszego premiera.

Mexikanie, którym XIX-wieczni archeolodzy nadali miano Azteków („ludzie z Aztlán"), byli niezwykle religijni. Mexico-Tenochtitlán, ostatnia przedhiszpańska stolica tego ludu, było miastem zapełnionym świątyniami. Ludzie Cortésa opisali je jako miejsce obezwładniające swoim splendorem. Budowle i platformy ceremonialne Mexików były budowane metodą talud. Było to nakładanie na siebie kolejnych pięter lub całych budowli. W ten sposób podstawy takich konstrukcji zajmowały olbrzymie powierzchnie, a nakładające się na nie kondygnacje tworzyły formy ogromnych piramid, których wnętrza, w przeciwieństwie do piramid egipskich, były w pełni użyteczne. Architektura Tenochtitlán odzwierciedlała aztecką koncepcję budowy wszechświata. Wszędzie umieszczano przerażające rzeźby gniewnych i okrutnych bogów. Teologia aztecka utrzymywała, że te niebiańskie istoty są wiecznie spragnione krwi i ciał ofiar. U stóp Głównej Świątyni znajdowała się dziwna rzeźba pocięta na porozrzucane kawałki. Była to płaskorzeźba bogini Coyolxauhqui, którą według mitologii azteckiej zabił jej brat Huitzilopochtli. Bracia i siostra tego boga nie chcieli dopuścić do jego urodzenia, ale on – jak przystało na istotę boską – przyszedł na świat uzbrojony i w hełmie w kształcie głowy kolibra. To nakrycie głowy mogło się kojarzyć Aztekom z niektórymi stalowymi hełmami hiszpańskimi. Huitzilopochtli stanął do walki z rodzeństwem w obronie matki. Aztekowie uznawali go za boga wojny i słońca w zenicie. Był zatem panem i opiekunem ludzi, ale jego troska miała straszną cenę. Trzeba go było nieustannie „karmić" krwią i ciałami jeńców i wybrańców. Być może to właśnie ta krwawa praktyka sakralna spowodowała, że inne plemiona tak panicznie bały się Azteków. Koncepcja szlachetnego darowania życia jeńcom nie była bowiem w ogóle im znana. Zagorzali wyznawcy Huitzilopochtli nie patyczkowaliby się z europejskimi intruzami.

Historia płata jednak figle. W czasie gdy Hiszpanie lądowali u wybrzeży Jukatanu, w Meksyku odradzał się kult Quetzalcoatla – węża o piórach ptaka kwezala. Był on uważany za współtwórcę świata, boga wody i płodności, a więc w przeciwieństwie do okrutnego Huitzilopochtli symbolizował dobro i życie. Quetzalcoatl był bogiem, który przybył na ziemię, aby uczyć ludzi wielu czynności religijnych, w tym postu. Był kimś w rodzaju indiańskiego Prometeusza. Sprzeciwił się nawet składaniu ofiar z ludzi i obiecał naprawę świata po swoim powrocie na Ziemię. Mit o jego ponownym przybyciu był równie silny jak przepowiednia nadejścia Mesjasza wśród Żydów.

Dlatego głęboko uduchowiony Montezuma II poważnie się zastanawiał, czy zbliżający się do Tenochtitlán dziwnie ubrany, jadący na budzącym grozę potworze, brodaty Hernán Cortés nie jest właśnie powracającym Quetzalcoatlem. Moc przekonań religijnych okazała się silniejsza od zdrowego rozsądku i instynktu samozachowawczego. Aztecki władca uśpił racjonalne myślenie, ulegając religijnej iluzji. Zbudowany na wyspach jeziora Texcoco bajecznie piękny Tenochtitlán był połączony z lądem tylko trzema stałym groblami, które mogły się stać śmiertelną pułapką dla wojska Cortésa. Jednak konkwistador okazał się znakomitym psychologiem. W Montezumie rozpoznał najsłabsze ogniwo azteckiej potęgi. Wykorzystał je z charakterystyczną dla siebie zuchwałością i z garstką awanturników podbił największą federację Mezoameryki.